weatherwax pisze:Już piątek. Jak tam Tysia i reszta towarzystwa?
Średnio
Mnie nowy rok zaczął się od draństwa, jakie kierownik naszego działu i jego zastępca zrobili mnie i koleżankom z sekcji, w której pracuję.
Odkąd poprzedni zastępca odszedł na emeryturę w 2011 roku, ci dwaj cały czas starają się nam wciskać najrozmaitsze dodatkowe prace, na nas spychają swoje obowiązki i porobili sobie z nas sekretarki, oczywiście za friko. A i bez tego każda z nas ma w zakresie czynności upchane ze dwa i pół etatu - dałyśmy się kiedyś podejść, bo obiecali nam sporą podwyżkę, a ostatecznie dostałyśmy grosze.
Widoczne było, że w związku z odejściem dwóch osób z działu będą się działy dziwne rzeczy, ale to, co te gnojki porobiły, przekroczyło ich wszystkie dotychczasowe "dokonania". Nawet nie będę pisać, bo szkoda nerwów. Po prostu skrajna niesprawiedliwość, nawet z naruszeniem naszych wewnętrznych przepisów.
Zastanawiałyśmy się z koleżankami, co robić i doszłyśmy do wniosku, że jedyną sensowną rzeczą jest strajk włoski, bo nawet gdybyśmy się odwołały wyżej, to i tak nic już nie załatwimy, a obydwaj panowie będą się na nas mścić, bo mściwi i pamiętliwi są bardzo. Tym bardziej, im bardziej wina leży po ich stronie.
Gdy w czwartek wróciłam z pracy, to byłam tak wściekła, że w ciągu dwóch godzin wypiłam całą flachę czerwonego, wytrawnego, mocnego (14,5%) wina południowoafrykańskiego, jakie każda z nas otrzymała od jednej z zaprzyjaźnionych firm przed świętami.
Niestety, byłam tak zła, że wino w ogóle nie zadziałało i miałam wrażenie, że wypiłam 0,75 litra gęstego soku owocowego
Jak pech, to pech
Co do Tysi, to dopiero wczoraj zdjęłam jej ubranko (ledwo wytrzymywała w ubranku), chociaż jeszcze mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam - okaże się, jak wrócę z pracy.
W zasadzie wszystko jej się wreszcie wygoiło, w zasadzie - bo jeszcze samoistnie zrobiła jej się maleńka ranka, z której wczoraj wylazł jeszcze jeden niezauważony szew. Jak go zobaczyłam, to myślałam, że mam omamy
W sumie biedna Tyśka była pozszywana gorzej od Frankensteina. Co gorsza w jednym miejscu ma takie dziwne zgrubienie, jakby tam także był jeszcze zapętlony szew. Wcześniej prawie na pewno widziałam tam jakby supełek, który z czasem wniknął w skórę, a u podstawy tego zgrubienia skóry widać też coś czarnego, jakby nić wokół tego.
Próbowałam się do tego dobrać, ale mi się nie udało. Gdyby to była tylko blizna, to w ciągu trzech tygodni już by się to rozeszło, a to nadal jest twarde i wypukłe, jakby czymś ściągnięte.
Tak więc, w drugiej połowie tygodnia, gdy mróz odpuści, jeszcze raz wybierzemy się do lecznicy
Ada, Czaruś i Lalusia - w porządku. Przesypiają mrozy, z przerwami na polowania na siebie (Czaruś i Lalusia, oczywiście).
Może dzisiaj wieczorem wrzucę kilka nowych zdjęć.