Indianie z Peru, biedni i prości ludzie, mają tylko 3 przykazania: nie kłam, nie kradnij, nie leń się. Sporo mi chyba brakuje do Indian z Peru... Nie, nie jestem nałogowym kłamcą i rozbójnikiem, ale jak ja jedna mam sprzątać w domu, gdzie mieszka 5 osób i 2 koty, to takie porządki doprowadzają mnie do czerwoności. A w wypadku porządków przedświątecznych, to już zwyczajnie krew mnie zalewa. TŻ pracuje, wraca po 18 - dobrze, będą pieniążki, Julek się uczy, bo ma w środę egzamin klas VI - ok. super, że się uczy, Zosia i Paweł przez tydzień chorowali i mają zaległości do nadrobienia. Jak się zmęczyli zaległościami, to poszli do koleżanki Zuzi. A ja sama muszę sprzątać, jak ta matka Polka, którą zresztą jestem w całej rozciągłości i szerokości, z naciskiem na to drugie.
Dlaczego nie urodziłam się Indianką z Peru??? Wtedy na pewno sprzątałabym z uśmiechem i szczerą radością w sercu. Jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz.
A swoją drogą już dawno odkryłam sposób na utrzymanie idealnego porządku w domu. Trzeba sprzątać cały czas i raźno pokrzykiwać na potomstwo i małżonka, żeby odkładali rzeczy na miejsce, składali ciuchy, wieszali ręczniki w łazience, odstawiali brudne naczynia do zmywarki, albo przynajmniej do zlewu, nie zostawiali książek gdzie bądź, zużyte chusteczki wyrzucali do śmietnika, nawet, jeśli są tylko trochę zużyte, zbierali po sobie morze klocków lego (tych drobniutkich) z podłogi i wszelkich mebli, własne rysunki i inne dzieła sztuki chowali w szufladzie itp.
Tak więc, jestem skazana na bałagan.
W dodatku Zosia ma teraz okres niszczycielski. W zeszłym tygodniu utłukła kawałek gitary i grzywki mojemu aniołowi od Mikołaja, wlazła na nowiutką krytą kuwetę i kuweta przestała natentychmiast być kryta oraz uderzyła czymś w drzwi łazienkowe i je delikatnie wgniotła. Wszystko to oczywiście niechcący. Pomniejszych drobiazgów nie wymienię. Staram się zachować spokój, bo pamiętam, jak sama w dzieciństwie miałam kilkuletni okres niszczycielski i wszyscy na mnie krzyczeli. Tylko więcej się modlę, zwłaszcza o cierpliwość. A czasami wzywam imienia Bożego nadaremno.
Tylko koty mam grzeczne niezwykle. Mam nadzieję, że nie wypowiedziałam tej radosnej wiadomości w złą godzinę... Ale moje koty są po prostu grzeczne. Jedyną rzeczą, które nadwyrężyły we wczesnym dzieciństwie, były uszyte przeze mnie firanki z tiulu, z gipiurową falbaną. Poszłam do szmatowatego sklepu i kupiłam jakieś inne. Pomyślałam, że jak już muszą zaciągać, to może takie za kilka złotych, a nie za kilkaset. Szmatowatych firanek kocięta moje nie ruszyły, całe i zdrowe wiszą do dziś. Firanki wiszą oczywiście, nie kocięta. Gustawek i Orbiś posunęli się w wieku i w rozumie i poskromili niszczycielskie zapędy. Roślin nie ruszają. Zaszalałam i kupiłam bazylię w doniczce i nic, rosła, dopóki jej nie zjadłam. Widocznie ktoś jednak w tym domu rośliny zjadać musi. Kocurki moje mebli nie drapią, ludzi też nie, nie sikają po kątach, nie strącają przypadkiem szklanek za stołu, nie podbierają jedzenia... Są niezwykłe. Żeby jeszcze tylko sprzątać chciały.