Dawno nie pisałam na naszym wątku. Komputer mojego starszego syna nie działał, padła karta graficzna, a z komputerem mężowskim nie jestem tak do końca kompatybilna. Z mężem zresztą też nie, ale cóż... widziały gały co brały. Ale jak się staramy oboje, to jest dobrze. Ostatnio miałam ciężkawy okres wielo-urodzinowy. W poniedziałek były 11 urodziny Pawła, w czwartek 13 Julka, a w piątek 1 Orbisia. Kiedyś pracowałam z Tybetańczykiem, który dziwił się, że świętujemy urodziny. Mówił: "Z czego się tak cieszyć, że człowiek coraz starszy?". Myślę, że teraz doskonale go rozumiem. U nich nie obchodzi się uroczystości ku czci konkretnej osoby. Mają za to mnóstwo świąt religijnych i wtedy robią sobie pikniki i świętują wszyscy razem. Okropnie jestem zajęta w tej urodzinowej oktawie: sprzątam po poprzednich urodzinach i przed następnymi, a jak już posprzątam, to biorę się za gotowanie i pieczenie. Oprócz tego mam stały repertuar, czyli obiadki, sprawdzanie lekcji dzieciom, walka z chorobami ludzkimi i zwierzęcymi, pranie, zajmowanie się kotami, no i praca. Dziś też przychodzą koledzy Julka... Cieszę się, ale mam już trochę dosyć. To tak, jak z jedzeniem pysznego tortu: najpierw się człowiek delektuje, ale jak przesadzi, to żyga.
Wczoraj dotarła do mnie przykra informacja: koledze Julka - Bartkowi, umarła Kicia. Przywieźli ją z ferii, po zmarłej osobie. Kicia miała 8 miesięcy. Zaczęło się od tego, że zatruła się draceną. Nie wiedzieli, że to roślina trująca dla kotów... Poleciłam moją wetkę, ale nie skorzystali. Jak kotce się poprawiło, to od razu została odrobaczona. Po tych przeżyciach spadła jej odporność i znów się rozchorowała. Pobrano krew i wyszły pozytywne testy i na Felv i na Fif. Kicia miała przesięki do jam ciała. Jak zaczęła mieć silne duszności, to została uśpiona. Nigdy jej nie widziałam.
Tak sobie myślę, że gdyby wcześniej wywalili dracenę, może gdyby poczekali dłużej z odrobaczaniem, to może ona byłaby jeszcze długo bezobjawowym nosicielem i żyłaby... To się nazywa splot niekorzystnych zdarzeń i złych decyzji. Jednak los nie jest ślepy tak do końca, dużo od nas zależy...
Ale moje koty żyją. Codziennie się z tego cieszę i zawsze to doceniam. Jak za bardzo doceniam, to Orbiś się wyrywa. Gustawek znacznie lepiej znosi całowanie i przytulasy.
Orbiś, mój mały, wiecznie uśmiechnięty kocurek, skończył już rok. Jak był miał 3 miesiące i zobaczyłam go pierwszy raz, wyglądał, jak biała, nierówno upierzona kulka z niebieskimi oczami. Twardawa, sprężysta i wiecznie zadowolona. Teraz jest piękny. Wypuszył się, urosła mu główka i piękna kryza pod brodą. Plecki mu ściemniały. I wałeczki na brzuszku mu urosły, mięciutki się zrobił. I ciężki. Jak go noszę na rękach, to zajmuje mniej więcej tyle miejsca, co półroczne niemowlę. I już nie jest takim sowizdrzałem, jak kiedyś, porusza się coraz dostojniej. Coraz częściej nie chodzi, tylko kroczy.
Poproszę o urodzinowe życzonka dla Orbisa.