Koty owszem – śliczne, można popieścić, pobawić się, ale żeby mieć?
Ale zdarzyło się tak, że poproszono mnie o przygarnięcie kociaka, alternatywą dla niego była piwnica.
Nie miałam serca odmówić i tak nastał Florek.
Florek na mnie polował, sikał mi do łóżka kiedy mu podpadłam – na przykład nie wróciłam na noc (nie zostawał sam, w domu byli inni domownicy), spał mi na głowie, a do tego był nieziemskim pieszczochem. Był ze mną tylko kilka miesięcy, na wyjeździe wystraszony światłem latarki wyśliznął się z szelek i poszedł w las. Cały urlop szukałam kota.
Niestety…
Florek przekonał mnie że koty, to istoty z którymi chcę obcować.
Rok później właścicielka zaprzyjaźnionego „butiku” zapytała mnie czy nie znam kogoś, kto chciałby kota.
Znałam. Inkę przyniesiono mi w kartonie z jakiegoś warsztatu, była zupełnie dzika.
Mignęła mi tylko po otwarciu kartonu. Przez tydzień obecność kota można było stwierdzić po urobku w kuwecie i znikającym z miseczek jedzeniu. Miała około pół roku, świerzbowca i była potwornie zarobaczona.
Była ze mną prawie 17 lat, kochana koteczka, miziasta, nakolankowa, podkołderkowa i rozmruczana. Pomogliśmy jej odejść 3 lata temu z powodu niewydolności nerek po dwóch miesiącach karmienia strzykawką, zastrzyków i kroplówek. Byłam przy niej do końca, głaskałam i mówiłam do niej dopóki nie zasnęła. Strasznie to odchorowałam.

Osiem i pół roku temu od teściowej dostałam kociaka – w typie persa – Tafu.
Inusia na początku była obrażona, przestała się do nas odzywać, nie dawała się dotknąć, siadała półtora metra od człowieka i spoglądała z wyrzutem. Kiedy wyciągało się do niej rękę robiła unik. Ale przeszło jej bardzo szybko, zaczęłą małej matkować, myć ją (bo to był mały brudasek, stąd imię – ta mała fu, potem zostało tylko ta fu – Tafu) i wychowywać.
Po odejściu Inusi długo nie mogłam się zdecydować na drugiego kota, bardzo chciałam, a jednocześnie się bałam. We wrześniu przygarnęłam bezdomnego kociaka (na działce koleżanki okociła się kotka).
Stan na dzisiaj – dwa futra: Tafu i Luna:
Tafu


Luna
