Przez całe życie miałam w domu zwierzęta, najczęściej pies + kot, ale były też myszki, papuga i rybki. Kiedy wyprowadziłam się od rodziców, zapragnęłam mieć własnego kota. Miał być malutki, koniecznie bury i koniecznie chłopiec. No prawie mi wyszło

Pointa:

Trafiając do mnie miała koło roku, chłopcem nie była, kolor też mi się nie udał

Po jakimś czasie postanowiłam się dokocić i zamieszkała z nami mała, puchata kuleczka, która raz na zawsze wyleczyła mnie z miłości do kociąt. Robiła regularną demolkę, niszczyła wszystko co stanęło na jej drodze, a kiedy zmierzało się w jej kierunku celem uśmiercenia, łapała łapkami twarz oprawcy i rozdawała buziaki

Louve:

Obie kocice bez problemu zaakceptowały pojawienie się mojej ludzkiej tymczaski.
Odeszły w odstępie ośmiu miesięcy. Najpierw Louve na chłoniaka, potem Pointa na nowotwór autoagresywny, prawdopodobnie z tęsknoty za koleżanką. Po ich odejściu miałam już nie mieć kotów ani żadnych innych zwierząt. Wytrzymałam pół roku


Kot absolutnie doskonały, zarówno pod względem urody jak i charakteru, z jedną tylko słabością jaką jest obżarstwo

