Witam serdecznie i ponownie wszystkich po ośmiu latach, pięciu miesiącach i trzech dniach
nieobecności na Forum oraz po prawie dziesięciu latach od zarejestrowania się tutaj.
Ze szczególną atencją i ciepłem chciałbym pozdrowić i powitać grono łódzkich kociarzy, których miałem przyjemność poznać osobiście na
pamiętnym grillowym spotkaniu 16.04.2005 roku. Większości z tam obecnych dawno nie było na forum. Wszyscy wtedy obecni jednak pewnie pamiętają, jak dobrze się bawiliśmy
Zaszły pewne zmiany w moim życiu przez ten czas, (lat przybyło
, to po pierwsze i zmieniłem kraj - to po drugie), ale nadal mam koty - obecne w podpisie - które chciałbym w niniejszym wątku Wam przedstawić.
Czesława to 6-letnia niebieska kotka brytyjska krótkowłosa. Pochodzi z hodowli w Havlickovym Brodzie w Czechach, ale spotkaliśmy się w Hiszpanii i tutaj też zdecydowaliśmy się zamieszkać razem. Już po miesiącu pobytu w obcym kraju brak kota w domu zaczynał doskwierać. Tak więc po bezskutecznym poszukiwaniu kociego schroniska w celu adopcji (instytucja tego typu nie jest znana w okolicy, gdzie przyszło mi żyć) zdecydowałem się na kupno kota w sklepie ze zwierzętami, pomimo, że do tej pory zawsze potępiałem sprzedawanie zwierząt rozumnych w sklepach - ale dobrze się stało. Czesia była ostatnia z miotu, bardzo chciała już opuścić klatkę i już po pierwszym wzięciu na ręce okazała się kochanym, rozmruczanym, słodkim kociakiem. Miała wtedy pięć i pół miesiąca. Ponieważ nie ma rodowodu, tylko paszport (pierwotnie czeski - stąd jej imię - obecnie już hiszpański) i zaświadczenie z hodowli, istnieją pewne wątpliwości co do stuprocentowej jej brytyjskości - ma troszeczkę za małe pufki i z pyszczka odrobinkę "patrzy jej kartuzem" jak to ujął pewienznajomy hodowca BRI. Nie przeszkadza to oczywiście kochać ją bardzo, ponieważ zasługuje na to w pełni.
Ryszard a częściej po prostu Rysiek - bo wygląda jak mały ryś - stąd imię
(według rodowodu dali mu Dalí) to młody kocurek rasy Maine Coon, dziś mija dokładnie 10 miesięcy odkąd przyszedł na świat. Długo zastanawiałem się nad zamieszkaniem z MCO, powstrzymywała mnie głównie obawa przed tolerowaniem przez te koty wysokich temperatur w czasie gorącego hiszpańskiego lata ze względu na ich bogatą i dwuwarstwową okrywę włosową, a także ograniczona dostępność kociąt tej rasy w Hiszpanii.
Jak się okazało, obawy odnośnie temperatury były płonne. Pierwsze lato w swoim życiu Rysiek przetrwał śpiewająco (jak wiecie, MCO
bardzo lubią śpiewać
). Poszukiwania kociaka to osobna historia, wydzwaniałem po hodowcach w całej Europie, poczynając od Finlandii, poprzez Polskę, Czechy i Słowację aż do Szwajcarii i Francji. Stanęło na tym, że przypadkiem znalazłem hodowlę w odległości 20 km od domu
i tak oto podstawowa komórka społeczna powiększyła się o pięknego kocurka MCO black tabby blotched.
Ze smutkiem chciałbym także wspomnieć nieodżałowanego
Eduardo (nieoficjalnie w domowym zaciszu i bardzo prywatnie nazywanego Cipciusiem ze względu na swój delikatny charakter). Przygarnięty od wielodzietnej i wielozwierzęcej rodziny Islandczyków, sąsiadów przyjaciół, stanowił mieszankę syjama, bengala i najbardziej zadziornego w dzielnicy dachowego macho. Pojawił się w naszym życiu w sierpniu 2009 roku. Był to wspaniały i ukochany, ciepły, ufny, przesympatyczny i kochający ludzi kot. Znali i lubili go wszyscy na osiedlu, na którym wówczas mieszkałem. Sąsiedzi Anglicy nawet nadali mu od siebie imię na własny użytek - Smokey, czyli dymek, ze względu na piękne jasnosrebrzyste umaszczeniu w postaci grubych pręg (blotched). Ponad wszystko cenił on sobie wolność i jako urodzony i wychowany na dworze, nie potrafił żyć bez wychodzenia z domu. Doprowadziło to do jego przedwczesnego zejścia z tego nie najlepszego ze światów. Mój sąsiad znalazł go martwego 26.04.2010 r. tuż obok bramy wejściowej naszego osiedla, bez żadnych zewnętrznych śladów obrażeń - mógł zabić go samochód albo duży pies... Byliśmy razem zaledwie półtora roku, pojawił się w domu rok po Czesi, która bardzo przeżyła jego odejście i bardzo długo go szukała. Dopiero przeprowadzka rozwiązała ten problem. Ja również fatalnie to zniosłem, jak się zapewne domyślacie - dlatego tak długo trwało, zanim pojawił się kolejny kot w domu. Kiedy odchodzą nasi ulubieńcy, zawsze towarzyszy temu refleksja: niektórzy mówią "nigdy więcej", ale mimo rozdzierającego smutku i poczucia pustki po stracie pupila, większość z nas jednak nie potrafi już żyć bez kotów. Czesławie też źle było samej jednej.
Mieszkamy zatem w Hiszpanii w okolicach Alicante (poprzednio w Łodzi, ale tylko ja z wymienionej ekipy) i pozdrawiamy Was wszystkich serdecznie i ciepło, pomimo
grudniowego chłodu za oknem. Będziemy zaglądać i wrzucać co jakiś czas zaktualizowaną dokumentację fotograficzną oraz nowe wieści.