Od dłuższego czasu śledzę forum, czytam każdego dnia, piszę posty i uświadomiłam sobie dopiero teraz, że nawet nie przedstawiłam swoich dwóch kocurków.
Może zacznę od tego, że kiedyś wydawało mi się, że nie przepadam za kotami. Nigdy nie mieliśmy w domu kotów, po prostu ich nie znałam, a wiadomo, że nie wszyscy o naszych futrach mówią dobrze.
Wszystko zmieniło się 180 stopni jak przygarnęłam mojego pierwszego kociaka i... zwariowałam na jego punkcie, na punkcie kotów w ogóle.
Znajomi i rodzina śmieją się, że kocie tematy zdominowały co najmniej połowę mojego życia, ba mój mąż przekonał się do kotów tak samo i mogę z ręką na sercu nazwać nas kociarzami

Zaczęło się w 2010 roku. Ta historia jest dla mnie zaczarowana, bajkowa, świąteczna, bardzo często do niej wracam i sobie ją przypominam, robi się wtedy cieplutko na sercu

Zima, wieczór, drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, mróz jak diabli i metrowe zaspy śniegu, ciemność, jedynie z oddali pojedyncze światła z innych domostw.
Święta wraz z jeszcze wówczas narzeczonym spędzałam u rodziców na wsi. Dom tuż przy lesie.
Cudownie bajkowa aura, powietrze jeszcze pachniało świąteczną choinką i tą niesamowitą atmosferą.
Rodzina pojechała w rodzinny objazd, ja zostałam sama z przyszłym mężem. Co chwila dzwonek do bramki, kolędnicy. Jedna i druga grupa dzieciaków.
Gdy odchodzili już ostatni i wracałam zaśnieżoną alejką do drzwi, coś mignęło mi na śniegu, biało - szara błyskawica. Przykucnęłam i "co ja pacze"... a to kociak ! W naszym ogrodzeniu.
Wołam go a ten jak zaczarowany biegnie do mnie przez zaśnieżony ogródek i miauczy wniebogłosy. Zabrałam kotka do domu.
Czuł się jak u siebie... z kanapy na krzesło, zabawa choinkowymi bombkami i nie przerwane mruczenie.
Kociak (około pół roczny) był lekko upasiony, piękne futerko, przyjacielski, lgnął na ręce, więc pomyśleliśmy, że musiał komuś uciec albo się zgubić.
To był na pewno kotek wychowany w domu, nakarmiony, zdrowy. Otworzyłam drzwi i położyłam go na stopniu.
Był tak rozochocony, że śmignął przez zaspy i zniknął za płotem w ciemności (dla sprostowania, wtedy jeszcze byłam głupia i nie pomyślałam, że nawet jakby się zgubił to taki kociak sam nie wróci do domu!).
Wróciłam do środka. Minęło jakieś 20 minut, czułam się źle i dziwnie. Wyszłam z powrotem przed dom. Cisza, mrok, śnieg odbijający się jak brokat od ogrodowej latarni.
I wtedy pomyślałam sobie, że jeśli on wróci, jeśli jeszcze się pojawi to już go nie wypuszczę ! Obeszłam dom, raz drugi i nic.
Zawołałam głośno "kici kici" i... biegnie do mnie z pod bramki znowu cały w śniegu MÓJ kociak i miauczy. To ja kociaka pod pachę, do domu, zamknęłam drzwi... I tak już zostało

Pewnie Was zanudziłam, ale kiedyś musiałam to spisać

Oczywiście dla spokojnego sumienia szukaliśmy właściciela kociaka, bez skutku (i dobrze !!!), sąsiedzi zresztą nie byli zdziwieni, wieś jest bardzo duża i często podrzuca się koty w nowo wybudowanych domach.
Od tamtej pory rozkwitła niezwykła więź, po prostu oszalałam na punkcie puchatego stworka. Kot jak z bajki, puszysty, mruczący, miziasty i... liżący po rękach.
Nie miałam jeszcze kuwetki to robił swoje do doniczki z kwiatkiem, taki czyścioch

Nazywa się Muszu, a czasem Muszeron, Muszysław, Asasa, Sosenek, Sasek, Gruberek, Puchatek. Oto i on (już dorosły):

Za chwilkę dodam mojego drugiego kocurka
