Oj moja historia z kotami, nie jest tak duża jak pewnie większości forumowiczów, ale może zacznę od początku.
Jako dziecko strasznie chciałam kota, mama w końcu pękła i zgodziła się pod warunkiem, że kocur będzie rudy.
No więc szukaliśmy w gazetach i jest, ogłoszenie, że do oddania jest w połowie rudy kociak. Pojechałam z ojczymem do Pani która miała pełno znajdek i rudas okazał się burasem. No a ja jak to dziecko, od razu chciałam tego kota i żadnego innego, ojczym mówi, że mama się wkurzy bo kot nie jest rudy, no ale co zrobić ja naciskam, więc kot pojechał z nami. Mama w kiciorze zakochała się od razu, niestety nie był z nami długo, ciężko chorował na wątrobę i trzeba było uśpić biedaka, choć walczyliśmy do końca. Od tamtej pory tematu kota w domu nie było, mama wzięła yorka, który okazało się, że ma chorobę podobną do padaczki, ale to nie padaczka, psiakowi pomógł weterynarz o którym pisałam w wątku (weterynarz Żoliborz), po latach temat kota wrócił, ja znowu prosiłam, błagałam aż mama zgodziła się na kocurka i tak trafił do nas Leon, wać pan brytyjski. Kocur od razu zakochał się w psie a pies w nim do tego stopnia, że sunia dostała pokarmu i karmiła Leona. Nie minął rok a ja poszłam swoją drogą, wyprowadziłam się z domu, wyszłam za mąż, ale Leona nie mogłam zabrać ze sobą, mama w kocie zakochana, kot z psem miłość wielka. No i ja zaczęłam męczyć lubego o futrzastego. Ukochany kotów nie lubi bo według niego sikają w domu poza kuwetą bo on kota miał i kot robił na łóżko, do butów. Ja nieugięcie przez rok męczyłam, męczyłam aż pojawił się Franek.
Franek trafił do nas przez ogłoszenie. Ktoś dał ogłoszenie, że odda kota bez rodowodu, jak się okazało Pan zażyczył sobie za kota 400 zł, od słowa do słowa okazało się, że kot nie ma szczepień, a pan stwierdził, że utrzymanie kota to paczka chrupek za 30 zł na miesiąc, za kuwetę robiła brytfanka z czarną ziemią. Tak więc mąż pojechał, zapłacił i kota zabrał.
Mały zaczął siusiać nam na łóżko, kuweta jako zabawka bawił się i zjadał żwir, póki co sytuacja opanowana bo po przerobieniu różnych żwirków stanęło na bentonitowym i od piątku mały robi do kuwety. Kolejny kłopot okazało się, że ma robaki, dziś drugi raz byliśmy na odrobaczeniu i Pan Adam (wet z Żoliborza) nie wziął ode mnie pieniędzy za drugą dawkę odrobaczenia.
Franuś ma apetyt, przytył trochę a był wychudzony.
No i jest moim największym pieszczochem, wita mnie w drzwiach głośną rozmową dopóki nie wezmę go na ręce, śpi ze mną w łóżku na mojej poduszce i ugniata jak go głaszczę. Tylko gówniarz biega jak koń po całym mieszkaniu, gryzie, drapie i jak coś gotuję to wspina mi się po nodze na blat, cała jestem podrapana
Walka ze szczochem była nie mała, raz nawet spałam z nim w łazience bo było mi go szkoda, a czekałam aż zrobi do kuwety.
Co do drugiego kocurka, póki co nie mamy na niego warunków, mieszkamy w małym mieszkaniu, więc może kiedyś jak się dorobimy czegoś większego.