Szłam do mojej matki. Na schodach w budynku, na środku schodów na półpiętro pierwsze, znalazłam skulonego kotka. Zatrzymałam się , za mną jakieś 2 kobiety przeszły 'oj, jaki biedny kotek, już tu siedzi jakiś czas, pewnie chory..' Ponieważ tam jest [na podwórku i okolicy] w ogóle sporo kotów, czasem jak spotkam to coś daję do jedzenia, wyjęłam jakiegoś kociego kabanoska i podetknęła.
Kot nie zareagował, w ogole nie reagował, nie uciekał , nie ruszał się. Zobaczyłam, że ma rozbitą buzię i postawiony na łapki - od razu sie kładzie. Nic nie mówi. Oczy przytomne, duże.
Wziełam na ręce , lezę na 2 piętro, mówię, że jestem z brudnym kotem, bo się spodziewam .. no, mało przyjaznego przyjęcia. Dostałam jakąś brudną szmatę na to. Położyłam kotkę [cały czas mówiłam 'ona' i faktycznie sie okazała kotką], dostała wodę, ale nie chciała.
Matka zaproponowała kiełbasę...
Próbuję negocjować, że pojadę do weta, że przywiozę na przechowanie, że może jeden pokój...
"Do pokoju?? Chyba żartujesz!"
Pokój stoi pusty , ma z 20m2. Całe mieszkanie 60. Mieszka w nim sama. Wszędzie są drzwi, w przeciwieństwie do mojego mieszkania..
Że bym przychodziała, że kotek cierpi..
"A kto się przejmuje jak ja cierpię?"
I dalej w tym tonie..
I każe mi siadać, bo ma sprawy itd. Kotka leży na podłodze

To zadzwoniłam po taksówkę i zawiozłam do schronu

Jak wychodziłam to matka za mną wołała, żebym pochodziła po sąsiadach na parterze, bo może to czyjś.. Ja z torebką, siatką z czymś tam i kotem na rękach. Powiedziałam, żeby zeszła potem i popytała. Nie zejdzie.
Zrobiłam to - "nie , tu nikt nie ma kota", 'u mnie małe dzieci..', ja, że dzieci to nie przeszkoda, póki nie dręczą "dzieci na ogół dręczą', ja- to trzeba dzieci wychowywać.. Bez komentarza.
Jak czekałam na taxi przechodził pan złomiarz/bezdomny/ktoś taki i zaczął ubolewać jak to lludzie nie szanują zwierząt, wypuszczają z domu.. Taksówkarz też o swoich kotach.. , policzył mi mniej.
Kotka sie przytulała.
Zrobiłam komórką zdjęcie , chcę zrobić parę plakacikow i jednak tam rozwiesić, choć kotka była tak brudna, jakby sie tułała po piwnicach z węglem.
Zastanawia mnie co innego. Nie mogła chodzić, a znalazłam ją na tych schodach gdzie musiała przejeść wysoki parter i wejść na te na półpiętro, spory odcinek między schodami [to wysoki, 'rozległy' budynek]. w dodatku drzwi z domofonem zawsze porządnie zamknięte. Za to otwarte te od podworza, gdzie parkuje kilka samochodów, ale prowadzi na nie wąska droga i jest wielkości dużej chustki do nosa.
Kotka wyglądała jak po spotkaniu z samochodem lub butem. Albo w szoku wbiegła od strony podwórka, albo ją ktoś zebrał z ulicy i podrzucił..
Będę jutro dzwoniła do schronu. Zostawiłam w transporterku w biurze, do którego weszłam oczywiście 'cała we łzach' po przejściu koło szczeniaków i kociąt..
Wcale nie uważam, że każdy musi mieć kota/psa, że każdy musi lubieć. Nie. Ale czasem jest tak, że aż się prosi by pomóc komuś.
A na odchodnym jeszcze usłyszałam 'masz jutro przyjść, a najdalej pojutrze!'