no dobra... przyznaję... to ja je porwałem dzisiaj od Marty
po drodze nie obyło się bez sensacji tzn. po przejechaniu około pół kilometra rozległo się miauczenie i wpatrywanie z błagalnym spojrzeniem o przez krateczki transportera, o RATUNEK ! tak niestety trwało przez cała drogę aż do domku. druga sensacja (jak dla mnie poważniejsza) to... kotki trywialnie mówiąc się całkowicie obsrały (nie był to klocek tylko coś zdecydowanie rzadszego) więc ich niezadowolenie z podróży w takich warunkach sięgnęło chyba zenitu (mnie też nie było komfortowo). w dodatku jeden kocio zwymiotował (chyba ze stresu) jako dopełnienie atrakcji... ale ile dałem radę - tyle ręcznikami papierowymi wytarłem brudasów. szkoda że zabrakło podkładów na drogę gdyż tym sposobem otrzymany kocyk został na postoju gdzieś w lesie. dobrze że był w środku jeszcze ręcznik więc jakoś dotarliśmy do domu.
ale dla kociąt to nie był koniec atrakcji gdyż pierwsze kroki skierowałem do wanny gdzie kotki zostały błyskawicznie wykapane (nie było innej możliwości) ale po pierwszych protestach, nagle zaczęło się się podobać taplanie w ciepłej wodzie. wytarte, wysuszone, nakarmione... zabrały się za rozrabianie z nowymi zabawkami
zastanawiam się czy nie powtórzyć im kąpieli, bo nadal capią niemiłosiernie, ale może to kwestia wylizania ?
tak tylko pokrótce... za jakiś czas może ogarnę zdjęcia, jak zdążę przed wyjazdem.
aha, koti przyjechały z zamiarem zamieszkania u mojej córki na kabatach, ale coraz poważniej zaczynam się zastanawiać, czy by ich nie ukraść dla siebie
p/s jeden prawdopodobnie dostanie imię "apacz" ze względu na swoje charakterystyczne umaszczenie mordki, drugi chyba będzie "milo" bo jest taki cichutki, spokojniutki i milutki... oba mruczą przepięknie... i w stereo
- ogólnie są bardzo delikatne, nie to co mój mały złośnik