Szukałam kotka jednocześnie z pierwszym samodzielnym mieszkaniem - jakoś nie mogłam znaleźć żadnego dla siebie, wiedziałam że póki co mogę mieć tylko jednego więc odpadały towarzyskie, nie chciałam maluszka tylko raczej dorosłego,i tak dalej i tak dalej. Kiedy wreszcie znalazłam, schronisko w którym przebywała kota gwałtownie zaprotestowało przeciwko wydaniu jej do mieszkania które nie jest moją własnością. Nie będę opowiadać jakich wybiegów użyłam, żeby kicia znalazła się jednak u mnie a nie w klatce... ale od prawie trzech tygodni jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie już bez niej żadnego dnia.
Imię pochodzi od mojej ulubionej postaci operowej. Melinda (Meli, Melike) jest około trzyletnią panienką uszytą ze wszystkich odcieni kota - tricolorka to niemal obelga, samego rudego są na niej trzy odcienie

ale poza umaszczeniem, wyjątkowe jest jej serduszko - wdzięczna za każdą pieszczotę, zakochana we mnie miziaczka, która zgadza się na wszystko, żebym tylko była z nią. Ze schroniska przywiozła w uszkach towarzyszy podróży - nawet wizytę u weta, czyszczenie i zakraplanie znosiła dzielnie i nigdy przenigdy nie wyciągnęła na mnie pazurów. Kiedy wracam z pracy kładę się obok niej, obejmuje moją rękę swoimi puchatymi łapkami i nie zasypia, tylko patrzy na mnie tak jakby chciała być pewna, że nie zniknę. Biorąc kotka ze schroniska nastawiłam się na to, że przez trzy tygodnie będę ją wyciągać spod łóżka - tym bardziej że była określona jako spokojna nieśmiała - a już pierwszą noc przespała obok mnie, od trzeciej natomiast z radością pakuje mi się pod kołdrę i śpi wtulona z pyszczkiem na mojej szyi.
A tu zdjęcia z pierwszego spacerku


Jest bardzo moja a ja bardzo jej i nikogo nam więcej do szczęścia nie trzeba

teraz już oficjalnie witamy się ze wszystkimi

Jeszcze o mnie - śpiewam sopranem, chwilowo pracuję w korpo, mieszkam w stolicy Węgier i jestem szczęśliwym człowiekiem
