Proszę Państwa, oto Lori. Aktualnie sedzi w kąciku klatki i reaguje tylko syczeniem, kiedy któryś z moich kotów się zbliży.
Nie jestem dobrym DT, ze względu na możliwości, a raczej ich brak - lokalowe (jakoś klatkę, po przemeblowaniu pokoju, udało się zmieścić) i finansowe (zwłaszcza ostatnio
).
Lori pochodzi z Chełma. Pojawiła się w piwnicy bloku, w którym mieszka mój TŻ, kilka miesięcy temu. Na początku nieufna, kiedy urodziła w jednej z komórek - zaczęła się przytulać, lgnąć do ludzi.
Kotów na tym osiedlu mnóstwo, część to na pewno koty wypuszczane. Lori zauważyłam w niedzielę tydzień temu (nie wiem, jak to się stało, że nie spotkałam jej nigdy wcześniej), spieszyłam się już na pociąg, więc nie miałam kiedy dowiedzieć się, co i jak. Pojechałam tam w czwartek na rekonesans:
TŻ mówi, żeby ją nazwać Słoneczna Rosjanka (od nazwy osiedla i - jak widać - wyglądu
). Ale jest Lori.
Ludzie dokarmiają, bardzo nie burczą. Szczególnie jedna dziewczyna, pootwierała okienka, daje karmę (raz kocią, raz psią...). Maluchy są podobno 4. Tyle miałam informacji.
W czwartek namierzyliśmy maluchy. Spore już kociaki, ok. 3-miesięczne. Dzikie oczywiście. Nie 4, tylko 2. Biegają po całej piwnicy 7-klatkowego bloku, na szczęście jedzenie wystawiane jest przy jednym okienu i w jednym miejscu w piwnicy, więc tego rejonu raczej się trzymają.
Jako że po rekonesansie czwartkowym zaczęłam podejrzewać u Lori kolejną ciążę, sprawa musiała być rozwiązana w trybie pilnym.
W sobotę łapaliśmy kociaki. Pierwszy raz brałam udział w łapance piwnicznej i ... ufff
to nie dla mnie
Bez klatki łapki czy podbieraka, miałam tylko rękawice. Pierwszego łapaliśmy we trójkę (pingwin z białą strzałką na nosku i w białych skarpetach), ludzie schodzilli nam otwierać prywatne komórki, bo maluch się chował. Wydłubałyśmy go spod skrzynki ze słoikami, zadekował się w kącie. Dobrze, że była latarka. Mimo rękawic, z pół buteleczki wody utlenionej zużyłam
Kociak (drugi też oczywiście) pojechał do Straży dla Zwierząt (bo ta obiecała DT dla malców). Z drugim poszło podobno łatwiej, jest mniejszy i spokojniejszy, mniej dziki, jak zaobserwowaliśmy w czwartek. Czarnuszek z białym krawacikiem. Łapali go w czwórkę, ja z TŻem mieliśmy małą uroczystość rodzinną, nie mogłam zostać.
Lori została sama. Wczoraj rano szukała małych i nawoływała.
Do transportera weszła chętnie. Mimo niedzieli, udało się znaleźć weta (o Lecznicy czynnej całodobowo już się wypowiedziałam na Wetach polecanych, trafiliśmy ostatecznie do fajnego lekarza, z którym, jak się okazało, miałam wspólne tematy nie tylko kocie - to ojciec mojej koleżanki z dawnych lat ze szkoły średniej, a forumowiczki zresztą
).
W każdym razie Lori została odrobaczona. Została zmierzona temperatura. I tu się właśnie zaczyna
Temperatura 40 stopni
Z zewnątrz - zdrowiutka, czysta, zero świerzba czy innych pasożytów. A ta temperatura
No to wpuszczenie jej do moich kotów odpada. Dostała antybiotyk i jeden na dziś, powinnam dać jej zastrzyk już teraz, ale nie dam rady.
W drodze do Lublina zorganizowałam klatkę. Klatka duża, ale jakoś ją z TŻem złożyliśmy i ustawiliśmy. Jak pisałam, po przemeblowaniu
Lori nie chce być w klatce. Całą noc chciała wyjść na różne sposoby. Rano płakała. Od mniej więcej 7 siedzi w kącie cichutko, tylko posykuje
Kuwetę sprzątnęłam - potrafi z niej korzystać bezbłędnie. Nic nie zjadła, nic nie wypiła
To mnie bardzo martwi.
Dziś wieczorem jadę z nią do naszego weta. Sterylka jest pilna, ale przede wszystkim badania, co jej jest.
Już dziś zapraszam na bazarki, które na pewno zrobię, muszę pozbierać "po ludziach" fanty. Bo finansowo się nie wyrobię. Ale to mały pikuś. Żeby tylko była zdrowa...