trochę ku przestrodze, trochę ku pokrzepieniu serc

rozmowy o cukrzycy i niewydolności nerek u kotów

Moderator: Moderatorzy

Regulamin działu
Uwaga! Porady na temat leczenia udzielane są na podstawie pk.13 regulaminu forum.

Post » Nie wrz 25, 2016 23:42 trochę ku przestrodze, trochę ku pokrzepieniu serc

Witam wszystkich,

Mój post skierowany jest głównie do osób, które niedawno dowiedziały się, że ich kot ma przewlekłą niewydolność nerek i panicznie przeszukują wszystkie dostępne fora/portale/publikacje z nadzieją na znalezienie okrawka informacji, która pozwoli pomóc ich pupilowi. Znam z własnego doświadczenia poziom stresu, depresji i ogólnego poczucia bezsilności, które temu towarzyszą, mam więc nadzieję, że w tej historii znajdziecie choć odrobinę pociechy.

Jestem właścicielką obecnie już ponad 11letniego syberyjczyka. Około 3 lat temu mój kot miał zapalenie pęcherza moczowego - płakał jak siusiał, więc w trymiga pojechaliśmy z nim do weterynarza od razu z próbką moczu w pojemniku. Diagnoza została potwierdzona w badaniu ogólnym moczu - kot dostał Furagin przez tydzień. Nasz weterynarz miał zwyczaj wszystko dokładnie i długo tłumaczyć, wydawał się bardzo kompetentny, więc robiliśmy wszystko grzecznie zgodnie z jego zaleceniami. Objawy w większości ustąpiły, choć raz czy dwa zauważyliśmy, że znowu płakał w kuwecie, raz też zauważyliśmy krew w moczu. Ale wet zrobił po tygodniu ponownie badanie ogólne moczu, na podstawie którego orzekł, że kot jest zdrowy, ale infekcja moczowa może być konsekwencją tak zwanego idiopatycznego zapalenia pęcherza moczowego wynikającego ze stresu (choroba kota zbiegła się z krótką podróżą, a mój kot nie cierpi podróżować) - na polecenie weta włączyliśmy karmę typu urinal, wet orzekł też, że jak problem będzie się powtarzał, to może trzeba będzie rozważyć leki przeciwdepresyjne, ponoć najbardziej skuteczne na tę chorobę.

Kotu dolegliwości nie nawróciły, natomiast jakiś rok później zachorował. Wstaliśmy rano, a kot leżał i nawet oka nie otworzył na nasz widok, był lejący się i koszmarnie osłabiony (a wieczorem było wszystko ok), widać też było, że wymiotował w nocy. Wpadłam w okropną panikę i szybko znowu pojechaliśmy do weterynarza, wet orzekł, że kot ma gorączkę i jest to pewnie zapalenie żołądka (pierwsza przestroga - kot jak dziecko, nawet z niewielką gorączką potrafi wyglądać, jakby umierał). Po pierwszej dawce antybiotyku kilka godzin później kotu wszystko przeszło. Antybiotyki dostawał przez tydzień - wszystko było ok.

Jakiś czas później (kilka miesięcy? nie pamiętam dokładnie) zauważyłam, że kot więcej pije. Zmiany były powolne, ciężkie do uchwycenia, ale faktem było, że ubytek wody w miseczce co dobę był coraz większy. Początkowo łączyłam to z faktem, że kot jadł coraz więcej suchej karmy (w tym nie było nic niezwykłego, kot ma swoje kaprysy), ale kiedy zaczął wypijać ponad szklankę wody dziennie, to zgłosiłam to weterynarzowi. Trochę się bałam, że kot ma cukrzycę, miał trochę nadwagi i jest typowym kotem domowym, nie wychodzi na zewnątrz. Wet orzekł, że ilość wypijanej przez niego wody nie budzi niepokoju, że kot powinien wypijać 50 ml/kg m.c. wody na dobę i dopiero jak wypija ponad 100 ml/kg m.c. to budzi to jakiś niepokój (a kot ważył wtedy ok 6kg). A że nasz wet potrafił sprawiać świetne wrażenie kompetencji, uwierzyliśmy bez szemrania.

Tylko że nie tak długi czas później, kot już wypijał pół litra/dobę. No więc naiwnie po raz kolejny pojechaliśmy do tego samego weta i wtedy wet łaskawie wreszcie zrobił badania - w badaniach mocznik wyszedł 140 (przy normie do 70) i kreatynina 5,41!!!! (przy normie do 1,8). Kot miał też podwyższony do ok 10 fosfor, potas i sód w normie, w normie też były parametry wątrobowe. Weterynarz orzekł, że kot ma przewlekłe zapalenie nerek, że jest to bardzo częsta choroba, na którą nie ma leczenia i że kot ma jakieś 25% szansy, żeby przeżyć rok. Zalecił suplementy obniżające poziom mocznika i kazał przyjechać na kontrolę za tydzień, wtedy też kot miał mieć zrobione usg. Na moje pytanie, czy będzie robił inne badania, np. morfologię, wet orzekł, że nie będzie robił badań, w których wie, co będzie, bo na pewno kot ma niewielką niedokrwistość.

Wtedy też (niestety o wiele za późno) skończyła się moja cierpliwość do tego weterynarza. Sama pobrałam kotu mocz na badanie ogólne i zawiozłam sam mocz do innej lecznicy. W badaniu okazało się, że w moczu jest mnóstwo leukocytów i bakterii, pobrałam więc mocz na posiew i zawiozłam na mikrobiologię (pracuję w szpitalu). Okazało się, że kot ma E. coli w mianie znamiennym. Z gotowym wynikiem pojechałam do innej lecznicy - takiej, co ma całodobową opiekę i jest blisko mnie - niestety w Gdańsku nie mamy takiej dr Neski :/. Ale trafiliśmy na fajnego młodego lekarza, od razu zrobił kotu usg - kot miał powiększone, obrzęknięte nerki z zupełnie zatartą granicą pomiędzy rdzeniem a korą, włączył antybiotyk i zalecił kroplówki. 3 dni pod rząd zostawialiśmy kota na kilka godzin na dożylne kroplówki, potem zaczęliśmy robić podskórne. 4 dnia terapii kot dostał biegunki i przestał jeść. Wet dał leki, które zupełnie nie pomogły, kazał dawać probiotyki, których kot i tak nie jadł, więc wciskaliśmy mu je siłą do pyszczka. 3 dnia wet kazał kota karmić - karmienie kota strzykawką to jedno z moich najbardziej traumatycznych przeżyć. Uważam, że kota wtedy uratował mi kolega z pracy - opowiedział mi, jak biegunkę poantybiotykową u swojego psa wyleczył nifuroksazydem (takim dla ludzi). Skonsultowałam się z wetem odnośnie dawki i dałam nifuroksazyd kotu - kilka godzin po pierwszej dawce kot zaczął jeść... Biegunka u kota, oprócz straty pól kg wagi skutkowała też tym, że wet kazał kroplówki z soli zamienić na kroplówki z płynem Ringera, aby kot nie tracił elektrolitów, niestety decyzja okazała się brzemienna w skutki.

Kot poczuł się lepiej, dostawał cały czas antybiotyki, kroplówki 2x dziennie, wyniki mu się poprawiały (kreatynina spadła nawet na 3,6!!!), tylko nagle w kontrolnym usg okazało się, że zrobiło się kotu ogromne wodonercze w jednej nerce. Niestety zmienił się nam też doktor, bowiem nie czuł się pewnie w temacie nerkowym i powierzył nas opiece koleżanki, która się tym zajmuje w tej lecznicy, a wcześniej była na urlopie). Pani doktor jednak niespecjalnie wiedziała, co się stało, kotu też ponownie pogorszyły się wyniki - umówiła nas zatem na wizytę u dr Neski w Warszawie. I uważam, że wszyscy mieszkańcy stolicy mają szczęście mieć taką panią doktor blisko! Dr Neska od razu wiedziała, co się stało - od nadmiaru jonów wapnia w płynie Ringera kotu zrobiły się kamienie nerkowe i jeden z nich utknął w moczowodzie, utrudniając odpływ moczu. Ograniczyła znacznie liczbę kroplówek, dała leki alkalizujące, udzieliła wielu bezcennych rad. Po powrocie jakiś tydzień później stoczyliśmy jeszcze bój z naszą panią weterynarz trójmiejską, bo po 2 tygodniach chciała odstawić antybiotyki, uważając, że kot ma idiopatyczną PNN zaostrzoną przez infekcję pęcherza moczowego, podczas gdy ja się uparłam, że to przewlekłe odmiedcznikowe zapalenie nerek, które leczy się min 6 tygodni - postawiłam na swoim (jestem lekarzem, stąd trochę łatwiej mi pewnie takie decyzje podejmować).

Obecnie minął ponad rok od czasu postawienia diagnozy PNN. Kot wyniki ma stałe, beznadziejne z kwestii kreatyniny (stały poziom 4,6-4,8, mocznika ok 100), dobre w pozostałych parametrach, nie ma niedokrwistości, elektrolity ma w normie, białko też, nie ma białka w moczu. Obecnie nie dostaje kroplówek ani żadnych innych leków. Nerki w usg zrobiły mu się już małe, marskie, dla mnie kolejny dowód na to, że to było po prostu przewlekłe zapalenie, więc może ten proces degeneracji nie będzie zbyt szybko postępował. Najważniejsze, że ma się dobrze, ma apetyt (a dostaje tylko karmę typu renal), waży 5 kg (jak dla niego akurat) i w ogóle wygląda jak zdrowy kot. Pije ok 100-150 ml wody/dobę.

Jak myślę o tym weterynarzu, co go leczył na początku, to mnie krew zalewa. Wściekła jestem też na siebie, że tak wierzyłam we wszystko, co mówił, bo powinnam być mądrzejsza. Niestety ucierpiał na tym mój kocur.
Ale morał z tej historii miał być inny. Kot w momencie rozpoznania miał poziom kreatyniny 5,41, praktycznie ostatnie stadium PNN. Żyje sobie z tym już ponad rok i mam nadzieję, że będzie żył jak najdłużej. Tak więc jeśli ktoś się dowiedział, że jego kot ma beznadziejne wyniki i rokowania są złe - wcale tak nie musi być, bo przy dobrej diagnozie i leczeniu możemy czasem cieszyć się naszym pupilem jeszcze przez wiele miesięcy, a nawet i lat.

Pozdrawiam wszystkich
Olga

PS. Jeśli ktoś z Gdańska lub okolic potrzebuje dla swojego kota Ipakitine lub Pronefrę, to oddam, bo mi zostały z tych początkowych dni leczenia mojego wieprza, a do stycznia 2017 jest data ważności.

ooska

 
Posty: 2
Od: Nie wrz 25, 2016 22:25

Post » Śro wrz 28, 2016 8:22 Re: trochę ku przestrodze, trochę ku pokrzepieniu serc

Dziękuję Pani za ten post bo światełkiem w ciemnym tunelu.
Mój kot MCO ma PNN. Niestety tak jak Pani pisała nie mam szczęscia do dr Neski ponieważ mieszkam na Śląsku a mój kot nie da rady dojechać do Warszawy-boję się że stres go zabije. U mnie kreatynika waha się od 2,8 do 4,8 w zależności czy podajemy płyn Ringera czy nie. Najgorsze jest to, że lekarz nie ma strategii działania, nie ma pomysłu. Chciałam Pania zapytać, ze Pani kot był leczony Azodylem lub Renagalem? Będę wdzięczna za odpowiedz.
Margo

margarita1993

 
Posty: 4
Od: Wto wrz 27, 2016 19:05

Post » Śro wrz 28, 2016 10:07 Re: trochę ku przestrodze, trochę ku pokrzepieniu serc

Mój kot na początku dostał od tego pierwszego weta jedynie Pronefrę i Ipakitine, niestety odrobina jednego lub drugiego w karmie sprawiała, że cwaniak omijał miskę szerokim łukiem (a ponoć Pronefra to smaczna zawiesina, pachnie nawet apetycznie). Potem długi czas dostawał antybiotyki i od dr Neski leki alkalizujące mocz z powodu tych kamieni (Alkala T - soda w tabletkach dla ludzi, dawaliśmy 1/4 tabletki) + Lespewet moczopędnie. Dr Neska kazała nam też ograniczyć kroplówki, bo dostawał 2/dobę po 100-125 ml, powiedziała, że to za dużo, że teraz się w sumie odchodzi od tak intensywnego nawadniania, bo na dłuższą metę może to sprowokować wystąpienie niewydolności serca. Teraz już kroplówek nie dajemy wcale, bo nie wpływają ani na samopoczucie futrzaka ani na jego wyniki (ale niektóre kociste wymagają kroplówek regularnie). Azodylu ani Renagalu nigdy nie dawaliśmy - ale też moje kocisko mimo tej wysokiej kreatyniny nigdy nie miało specjalnie wysokiego mocznika (na początku 140, teraz się waha 80-110), fosfor ma też w normie, więc nie ma wskazań do tych leków.

Ja bym mimo wszystko rozważyła wizytę u Dr Neski, żeby mieć pewność, że nic nie umknęło wetowi. Mój kot też jest strasznym tchórzem jeśli chodzi o podróż, ale 10 godzin w samochodzie w obie strony przeżył bez następstw. Można też spróbować zgromadzić wszystkie wyniki (laboratoryjne i obrazowe) i pojechać bez kota, wiadomo, że bez pacjenta to nie to samo, ale myślę, że takie poczucie, że zrobiło się wszystko, co można, też dobrze działa na właściciela, już nie mówiąc o kocie :)

Pozdrawiam serdecznie

ooska

 
Posty: 2
Od: Nie wrz 25, 2016 22:25

Post » Pt paź 21, 2016 11:18 Re: trochę ku przestrodze, trochę ku pokrzepieniu serc

Jakie to ważna , aby wet był specjalistą w zakresie choroby kota.
Dotyczy to chyba wszystkich chorób kocich...
Martwię się o mojego Czekoladkę, ale widzę u Ciebie ,że jednak da radę ...
Obrazek...Obrazek...Obrazek...

kristinbb

 
Posty: 40068
Od: Nie cze 03, 2007 20:32
Lokalizacja: Elbląg




Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bubuś8435 i 40 gości