Ja miałam (mam)
Lakuś długo pozwalał sobie robić kroplówki wyłącznie w kark - nigdzie indziej nie wchodziło w grę.
W końcu dorobił się na tym karku ropnia
Przez czas leczenia ropnia (ok. 3 tygodnie) wizyty codzienne w lecznicy były tak czy inaczej (podanie leków, płukanie ropnia, wymiany sączków itd.), więc kroplówki też dostawał w lecznicy. Trzymały go co najmniej 2 osoby, a i tak było ciężko
Wszyscy klęli
Jak już się ropień wyleczył, to miałam spory zgryz, żeby mu podać cokolwiek w domu, skoro kark odpadał.
Przez kilka dni przerabialiśmy schemat - kilkanaście minut walki w domu, pakowanie, jazda do weta, walka u weta
ale kroplówka w końcu podana.
Po tych kilku dniach kotek załapał, że nie wygra i pozwolił sobie podać w domu
Teraz normalnie robię w boczek (na zmianę jeden lub drugi) i cała filozofia polega na maksymalnie szybkim wbiciu igły - bo próbuje gryźć
Ale jak już igła siedzi, to Laki siedzi spokojnie i czeka - wie, że wiercenie się to ból, jak igła pod skórą się przemieszcza.
Byle nie dotykać igły, bo znowu się zaczyna cyrk
Teraz już nawet jak w lecznicy ma kroplówkę, to robię ją sama - przysuwam krzesło do stojaka (lub odwrotnie), biorę go na kolanka i tankuję.
W dalszym ciągu próby podania na stole u weta powodują dziką walkę, wyrywanie sobie igły i wrzask na pół dzielnicy