Wczoraj spędziliśmy kilka godzin w gabinecie, wróciłam praktycznie w nocy, tak padnięta, że już nie byłam w stanie pisać. Ale ja, jak ja, najgorsze przeżył Tymuś...
Trafiliśmy do polecanego i uznanego w mieście weta. Gabinet dysponuje też bardzo dobrym, nowoczesnym sprzętem do USG. Wetki były przerażone tym, co zobaczyły na ekranie- pęcherz był maksymalnie wypełniony (od rana nie był odsikiwany, chciałam, by zrobiono to już w gabinecie, a też nie przypuszczałam, że spędzimy tam tyle czasu) moczem z piachem, do tego stopnia, że nerka była przemieszczona. W nerce ostry stan zapalny, druga w trochę lepszym stanie. Od razu zadecydowano, by wszyć mu cewnik i wypłukać pęcherz, jako pomoc doraźną. W dalszej kolejności, po ustabilizowaniu ogólnego stanu lekarka zasugerowała operacje, by dokładnie wypłukać pęcherz. Teraz jednak nie można było podać żadnego znieczulenia oprócz lignokainy- Tymek był krojony i szyty praktycznie na żywca. Bałyśmy się jak on to zniesie, ale nie było innego wyjścia. Ja, skrajnie przerażona, trzymałam go kurczowo, a on...ledwo pisnął kilka razy przy wprowadzaniu cewnika
. Kiedy płukano mu pęcherz, zrelaksował się do reszty i leżał z przymkniętymi oczkami. Szycie zniósł bez problemu...Zaraz po zabiegu, jeszcze na stole operacyjnym, rzucił się na kurczaka, którego przyniosła jedna ze stałych bywalczyń gabinetu . Panie w gabinecie były zszokowane jego zachowaniem.
Utoczono w Tymka całą nerkę mulastego, piaszczystego moczu.
Przed podaniem kroplówki wykonano jeszcze badanie krwi- wyniki zszokowały mnie nie mniej, niż jego zachowanie przy zabiegu- mocznik 72, kreatynina 0.73
Aż trudno uwierzyć, że systematyczne kroplówki mogły tyle zdziałać...Inna sprawa, że wetka stwierdziła, iż nie ma zbyt dużego zaufania do laboratorium, w którym wcześniej miał wykonywane badania- nie wiadomo więc na ile one były wiarygodne. Podobnie jak mocz, w którym rzekomo jeszcze tydzień temu nie było żadnego osadu. Leukocyty niestety ciągle dramatycznie wysokie- 34 tys.
Zaraz po powrocie, z cewnikiem, pampersem na tyłku i wenflonem w łapie wybiegł z transportera i pędem ruszył do misek
. Po kolacji dalej chodził za mną i domagał się jedzenia, dobrał się do miski Florka. Musiałam schować, wcześniej zjadł podwójną porcję, pochoruje się chłopak przecież
Widać jednak wyraźne, że po pozbyciu się tego paskudztwa poczuł się zdecydowanie lepiej. Choć i wcześniej był w niezłej kondycji, pozornie. To właśnie było takie zdradliwe.
To niesamowity kot, taki mądry i skłonny do współpracy, wytrzymały i dzielny
. Ma wyjątkową wolę życia
A to zdjęcia prawdziwego mężczyzny, który nie boi się noża i igły
. Przepraszam za jakość zdjęć, ale aparat mam zepsuty i robiłam kamerką internetową.