Witaj Medeaa3, ciesze sie, ze z Kota coraz lepiej. Oby tak dalej i jak najmniej cierpienia.
Pamietaj, ze obiecalam pomoc. Jesli chcesz podwiezienie, daj znac wczesniej - mieszkam pod Wwa (fajnie, bo od strony pld) , ale w stolicy naszej bywam dosc czesto
Moim zdaniem szlachetne intencje i ostrzezenie przed tym lekarzem, nie wykluczaja finansowego zadoscuczynienia. Zycze wygrania nagany, co najmniej.
Ale zaplacilas duze pieniadze za naprawienie szkody, dlaczego masz darowac? Poza tym moze taki drenaz kieszeni nauczy ostroznosci, chocby ze strachu.
Ostatecznie mozesz zazadac wplaty na jakies schronisko, sama wiesz, ze tam pieniadze sie przydadza.
ASK@ dziekuje za informacje. Myslalam, czy powinnam wziac adwokata , ale jak widze - nie potrzeba. Mam tez swoja traume. I tez chce zlozyc skarge, jestem to winna swojemu Przyjacielowi.
Moge przyjac, ze bledy sie zdarzaja, ale jestem w ciaglym szoku zachowaniem weta (wielce reklamowany i uznany specdoktor warszawskiej onkologii). Tym, ze podal chemie przy toksycznym uszkodzeniu watroby. A potem nie podjął leczenia. Gdy nastapilo gwaltowne pogorszenie, przez 2 dni weekendu pieska ratowala dyzurujaca lekarka. W poniedzialek pojawil sie specdoktor, ale po calym dniu podawania kroplowek - wyszedl z przychodni, bo skonczyl prace! Moj pies nadal byl w bardzo zlym stanie. Przed wyjsciem doktor zalecil, zeby asystentka nauczyla mnie robienia dozylnych kroplowek w domu. Nie skierowal do innej przychodni, nazajutrz potwierdzil, ze lepiej pieska nie meczyc przywozeniem do lecznicy i w ogole na razie mam go wzmocnic lekami, samodzielnie w domu. Przez kolejne dni wypelnialam zalecenia przekazywane smsowo i mailowo . WYdawalo sie, ze jestesmy pod dobra opieka, ze wszystko przebiega tak jak powinno, choc piesek bardzo cierpial. W ogole nie bylam przygotowana na krytyczny moment. Gdy w panice wyslalam smsa do speca (o bezposredniej rozmowie telefonicznej zapomnij) - otrzymalam tez smsa "nie ma innej rady, tylko klinika calodobowa". Nawet nie zatelefonowal.
Dlugo trwalo, zanim zdobylam sie na napisanie maila z prosba o wyjasnienie przyczyny smierci (chloniak byl w remisji). Odpowiedz otrzymalam, ale delikatnie mowiac - niekoniecznie rzeczywista. Bo w miedzyczasie odebralam wyniki badan i karty wizyt z ostatnich dni w przychodni. Dziwnym trafem specdoktor "zapomnial" wpisac akurat te istotne dla sprawy wyniki badan. Tylko te, pozostale wpisal. Nawet mnie nie zdziwilo, ze na kolejny mail z dokladnymi zarzutami dotyczacymi calego leczenia a potem zaniechania - juz nie odpisal.
Wiem, ze ma sukcesy. Wiem, ze pomogl w wielu przypadkach. Ale tez wiem, ze doprowadzil do przedwczesnej smierci mojego psa, stosujac uporczywa chemioterapie, nieuwaznie monitorujac ogolny stan zdrowia. Pozniej moze istniala szansa ratowania - ale tego nie zrobil. A ja nigdzie nie szukalam pomocy, bo wciaz sie kontaktowalismy i ani razu nie informowal, zeby pieska przywiezc, albo jechac do innej przychodni, bo jego zycie jest zagrozone. I tak siedzialam na d*pie z umierajacym psem, troskliwie prowadzona przez specdoktora. Bo chyba wlasnie o to chodzilo, nie o zmniejszenie cierpienia czy uratowanie Przyjaciela.
Czy wygram, nie wiem. I tak juz zostane z tym, ze nie pomoglam, zawiodlam, opuscilam.