Ranek. Idę do swoich bezdomniaków. Zaczęłam dziś odwrotnie. Czyli od Kajtka w kotłowni. Dlaczego? Wczoraj zauważyłam, że sroki wlatują do pomieszczenia i siedzą uczepione muru i ścian. Cholery wyjadają mu z miski. Miałam podejrzenia i sprawdziły się. Kot ich się boi więc nie wyjdzie.
Dobra, idę więc opakowana torbami, plecakiem i wiaderkami z wodą. W butlach mam też ukrop do wybijania lodu z misek. A tutaj zonk, mrozu nie ma
Jeszcze nakarmiłam rudego, stojąc i pilnując by sroki co kręciły się nad nim. Obudziłam Ankę by go wpuściła. I polazłam do lasu.
Nikogo nie było. Nie wiem czy to moje opóźnienie spowodowało, że nie przyszły futra. Czy też po prostu nie były głodne. Szukając misek, które ptaki wyniosły, zauważyłam mój pomarańczowy talerzyk. Raczył był zginąć na początku zimy. Poszłam po niego i... Zauważyłam ogień. Gdy podeszłam bliżej dostrzegłam kobietę, która wkładała w żar kolejne konary. No, dobra ktoś się grzeje. Bałam się podejść bo nie wiesz kto zacz. Wróciłam do swoich rzeczy ale ognisko nie dawało mi spokoju. Zaczęłam obserwować. Co zrobiła kobieta? Dołożyła drwa, płomień na metr się podniósł. No bywa, może jest bezdomna i grzeje się pomyślałam. A ona założyła plecak, rozejrzała się wokoło i sobie...odeszła. Już gębę otworzyłam, by krzyknąć co robi. Że ugasić trzeba. Ale strach zwyciężył. Nie wiem kto to. Nie wiem jak zareaguje. Dwie baby w pustym lesie.
Stałam i patrzyłam jak odchodzi. Miała bordową czapkę więc była widoczna. Gdy znikła podeszłam do ogniska. Polanka nie wielka. Pełna suchych gałęzi. Wystarczy podmuch wiatru by iskra przeniosła się na drzewa rosnące opodal. Poszłam pędem po butelki z wodą. Gdy je zużyłam wróciłam po miski z wodą. Resztę przydeptalamłam butem. Udało mi się wszystko ugasić.
W popiele były resztki pękniętych butelek.
Co ci ludzie mają w głowach?! Zostawiać żywy ogień w środku lasu?! Na zadupiu.