Chciałabym opowiedzieć o kocie Mańku,historia wiejskiego kocura jakich wiele.
Kiedyś miał dom,podobno nawet dwa...
Duży buras z krawatką i skarpetkami,postrach okolicznych kotów.
Jesienią ubiegłego roku coraz częściej widziałam go grzebiącego w śmietniku,nie był to już ten sam ''dumny pan kot'' a wychudzona, bura kupka nieszczęścia,potrafił przesiedzieć skulony ze spuszczoną głową prawie cały dzień,zapał do bójek minął.Coś się zmieniło w jego życiu,podobno w ''jego domu'' pojawiło się dziecko,może zaczął zawadzać, po co komu bury zapchlony kocur.Latem i z początkiem jesieni jeszcze jakoś sobie radził,wyglądał dużo lepiej,potem chudł,futro miał coraz brzydsze.
Zaczeliśmy go dokarmiać,na początku przychodził nie regularnie,teraz jest już co dzień i czeka,nie jest wybredny.
Na początku stycznia były silne mrozy,zabraliśmy go do kotłowni,nie mogłam patrzeć jak się trzęsie z zimna,miało być na kilka dni został na dwa tygodnie.Okazał się miziakiem wpatrzonym w człowieka,najchętniej nie schodziłby z kolan,ale...mam 5 swoich kotów i szóstego mieć nie mogę,mąż,rodzina nie zgadzają się wiec kocurek musiał w końcu opuścić kotłownie.
Dziś jak zwykle stawił się na jedzenie,coś mu się przytrafiło,bo oko zakrwawione,rana na łapce,chyba po bójce,nawet nie wiem gdzie on nocuje.
Marzę żeby znalazł się dobry dom dla niego,bo taki kot zasługuje na to żeby mieć swojego człowieka,ręce do głaskania,kawałek ciepłego kąta i pełną miskę.Należy mu się po latach bezdomności i przeganiania,ciągłej walki o kolejny dzień.
Wiem,że tutaj na forum takich historii jest całe mnóstwo,ale może akurat...Maniusiowi się poszczęści.