Znów cisza ,ciszę pogania. A licznik zaglądań bije i bije.
Będzie o nas. A bardziej o moim TZ-cie.
Czy zauważyłyście kobietki, z jaką rozkoszą zaczynamy od słow
mój mąż?
Mój mąż to; mój mąż tamto, mój mąż...A wszak wystarczyłoby powiedzieć tylko
mąż to i tamto a każdy i tak wie,że to
mojego męża chodzi. Ale nie, podkreślamy sobie prawo własności na każdym kroku.
Czy druga strona tak robi? Ależ tak.
Mój mąż też tak podkreśla własność. Sercu mu bliską.
Tylko obiekt jest inszy.
Moje auto, mój telewizor... To czym się chwalić można i co ludzie widzą. Gdzie ja, taka szara myszka ,mam się mierzyć z tymi gratami. Ja, żona, plasuję się gdzieś na trzecim (jak mam szczęście) miejscu.
Ale ja nie o tym chciałam. Jak zwykle pogadałam sobie od rzeczy. No prawie. Wracam do tematu.
Bo...mój mąż..
obwieścił światu w zeszłą niedzielę objawienie
równe wybuchowi neonówki.
Miał wdzięcznego słuchacza, Małgosię, co nam koty obfocić przyjechała. Zaczęło się ci od tego, że on nie pamięta urolpu bez kotów. Tutaj nastąpiła litania akcji jakie mu urlop zepsuły
Potem był jęk ,bo On nie pamięta wolnego bez łapania kotów.
Bez wożenia kotów. Bez targania łapek. Bez kociego weta. Bez... słow zabrakło. Urlop
mojego męża to psamo ciągąnia go z powodu futer. Wczesne rano co nie pozwala spać. Późny wieczór co nie pozwala filmu oglądać. Przerywniki (nie w porze raklamy
) gdzie ma odebrać futro z łapanki. Można tak wymieniać. On to robi ,choć nie koniecznie sobie chwali.
Bo on... Bo on nie jest kociarzem. On koty lubi ale kociarzem nie jest!!! To Aśka jest kociarą. A on to chce mieć tylko deczko spokoju dlatego zapitala w urlopy z kotami. Amen