Żyjemy. Musiałam się przespać deczko bo nocka mało ciekawa była. Czyli tradycyjnie tylko jakoś wcześniej się zaczęło. Polazłam około 1 na kuwetkę i na leki. Nawet światała nie paliłam by
pani od czesania i
pan od klepania po zadzie nie ogarnęli się. Starałam sie wsio robić cicho (nawet płyn tak skapywał
nawet woda nie spłynęła w kibelku ) by reszta się nie ogarnęła za szybko. Niestety, ogarnęła się . Mój powrót do wyra został skwitowany dużym nie zadowoleniem i szybko dano mi znać o nim. W związku z olewnictwem z mojej strony podjęto zdecydowane kroki zabicia głodu w żołądku. Dzikie gonitwy miały na celu ucieczkę przed małym głodem. Huk piłeczki w tulenlu pewnie takowy miał zagłuszyć. Kłótnie i wyzwiska dotyczyły poziomu soków żołądkowych. Co bardziej sprawniejsi cięgiem sprawdzali czy aby na pewno śpię. Wreszcie sytuacja powoli unormowała się. Na mnie wylądowała Beza, Gawron i coś szarego na nogach. W nogach coś bure, Wulkan, coś bure... Pod jedną ręką Prysiek.Pod drugą Rudzik i pchający się Żwirek. Zad Bianki też się materializował co i rusz. Nela chodziłą i jojczyłą bo nadal nudziłą się i towarzystwa szukałą do biegów. Rudolfa to ja zabiję kiedyś. On tak głośno mruczy, że tynk odpada a uszy bolą. Do tego zapomina nabierać powietrza i łykać ślinę ( to za trudny proces dla głąba ) więc co i rusz zatyka się, odcharkala i zasysa. No, szlag. Do tego ciągle pyta czy jestem, czy go kocham, podstawia mordę bym mu pokazała jak go kocham...A wszystko w obecności Żwira co waży kole ósemki kilogramów i depcze jak słoń afrykański. No, jakoś usnęłam. Ale po piątej już zdecydowane kroki zostały podjęte celem zapełnienia koryta. Wstałam. Wstałam bo nie dało rady nie wstać. Zła jak osa zatrzasłam drzwi łazienki przed
paną od czesania i
panu od klepania po zadzie . Taka moja mała satysfakcja.Wolno gaciory zdjęłam, długo kuwetkowała, jeszcze wolniej zaciągłam nogawki, umyłam przewolno łapki, zebrałam z kuwet, omiotłam żwirek, dwa razy wodę spuściłam ... a za drzwiami ostatnie tchnienia futra wydawały. A słabe łapy dziurami się wciskały w poszukiwaniu kęsa pożywienia. Otwarcie wierzejów przyjęto z westchnieniem ulgi.
Krojenie żarcia odbywało się wśród pyskówek i ekstremalnych sportów czyli latania pod nożem. No, wściekłam się. Tak ścierą przemówiłam do rozumu i zadów, że się cały kurz wytrzepał ze szmaciory. Ale nastał spokój. Każdy każdego tylko uciszał. Wystarczyło machnąć wzrokiem by cisza zapadła. A potem...A potem chciałam postawić miski i nastał szał głodnych gąb. Po trupach rozwarte paszcze ruszyły ku żarciu i jakoś się horrorystycznie zrobiło.
Naszykowałam jeszcze dzikunom gary. Nastawiłam zupkę. Fantazyjna ogórkowa wyszła. Coś trzeba było z tak uroczym, ciemnym porankiem zrobić. Janusz jak wrócił z nocki to już miał gorące danie zapodane.