Dzięki Iza i za ogromną pomoc i za miłe słowa, ale.....
Myślę, że to wszystko nie jest takie czarno-białe.
Mam szczęście, że większość czasu mieszkam w dużym mieście, gdzie jednak nie spotykam potrzebujących bied co krok, nie działam w tym temacie, więc ludzie do mnie nie dzwonią prosząc o pomoc.
Dużo jeżdżę i mam przedsmak tego jak sytuacja wygląda na przysłowiowym "zadupiu", gdzie człowiek rozbija się o ludzki beton w temacie zwierzęcej krzywdy i możliwości są znikome.
Sama tego doświadczyłam choćby z Pruszynkiem, kiedy po znalezieniu, kotu lejącemu się przez ręce, z ciężkim zapaleniem płuc, jedyny dostępny w okolicy weterynarz zalecił przemywanie oczu rumiankiem, bo kot sam się wyliże, a tak w ogóle to on zdrowy jest
Nie wiem, naprawdę nie wiem co by było, gdybym mieszkała w jakiejś "pipidówce" i gdybym nie musiała wyjeżdżać do pracy, pewnie miałabym wybór, albo borykać się z nadmiarem, albo nie widzieć, nie słyszeć, nie myśleć, nie czuć.
Moje Dziewczyny były zdrowe, młode, śliczne, zadbane, bezproblemowe o fajnych charakterach, obrobione, oddane z fuul wyprawką a i tak szukały domu ponad trzy miesiące, bo umaszczenie zwykłe. Ogłoszeń miały naprawdę dużo i netowych i papierowych. Każda po trzy wersje płatnie wyróżnionych z różnymi tekstami i zdjęciami i wykupione pakiety i długo to trwało.
A gdyby to był schorowany staruszek....szanse na adopcje spadają drastycznie, kot po wypadku, kot z defektem, takim, czy innym i za chwile robi się z tego gromada.
Boję się takiego scenariusza, boję się być postawiona w obliczu takich dylematów.
Przy mojej wyjazdowej pracy z trzema kotami doszłam do absolutnej ściany, nie mam możliwości zostawić u siebie już nawet muchy, co zrobię jak się trafi na mojej drodze coś nieadopcyjnego....