Dzień do siódmej potęgi dla mnie.Byłam w Tarnobrzegu, miałam trochę spraw do załatwienia, ale oczywiście odwiedziłam Geronimo.Najpierw go nie było, ale po godzinie, kiedy z siostrą poszłyśmy tam jeszcze raz już czekał.Wygląda ładnie, nie ma dredów.To jego schronienie zostało trochę lepiej ocieplone.Jedzenie tam było, ale jakieś resztki, trochę suchej karmy i mleko.Kupiłam wodę w sklepie, umyłam nią miski i nalałam też czystej wody, bo chyba Geronimo miał na nią ochotę.Jadł chętnie to, co przywiozłyśmy, suchej nasypałam mu na zapas.Kot jest miły, ale chyba pamięta, ze go wpakowałam do transporterka, bo taki trochę z rezerwą jest do mnie.Takie mam zdjęcia, siostra zrobiła może lepsze, prześle mi to wkleję.
Nie będę pisać co widziałam po drodze, jak żyją wiejskie psy, bo nic i tak na to nie poradzę.Skąd w ludziach tyle okrucieństwa, zupełny brak empatii, nie mogę tego zrozumieć.W piekle się będą smażyć, pozostaje mi w to wierzyć.
A to Geronimo
Udało mi się wrócić dostatecznie wcześnie, aby zdążyć pod hutę.Koty na mnie czekały, były naprawdę głodne.Pojawił się też czarny kocur ( chyba to kocur), o którym już wcześniej pisałam.To klon moich czaruszków, wszystkie są czarne i mają kilka białych piórek na piersiach.Kotki są wysterylizowane, mają nadcięte uszka, a ten nie.Jest duży, piękny i ma żółtopomarańczowe oczka, kotki zaś zielone.Biedak bał się bardzo, ale był tak głodny, że przełamał strach i przyszedł do misek.Oto ów kocurek
Jest naprawdę piękny.
No i jak tu sobie odpuścić i nie pojechać? Nie ma wyjścia, prawda?