Wczoraj zaliczyłam wiztę u swego weta ortopedy. No, prawie swego bo konsultacja była. Wiem ,że żyć będę
a reszta to farsa jakaś. Za długo by opowiadać. Jakby nie było dziś mnie kręgosłup i noga boli od dulczenia w poczekalni. Ani stołeczka nie było wolnego. Ani ściany do opierania. Tłum, tłum i duchota. Desperacja i strach w jednym miejscu aż parowała.
Po powrocie wstąpiłam do sklepu by choć jakiegoś gnata na zupę kupić. Znaczy się korpusy z dużą ilością szyjek. Koty lubią najbardziej je chrupać. A część czeka na obrzyny mięsa. Mocno ogolone, z oderżniętymi
grdykami trafiają do gara. Te korpusy znaczy się. Jako że upał już był a ja niemrawa poszłam na łatwiznę i mrożoną włoszczyznę zakupiłam. Nie wyobrażałam sobie obierania. No, takam leniwa.
By swoje lenistwo całkiem światu ukazać , zakupiłam przeciery pomidorowe. To najłatwiejsza zupa. Tyle pomidora w około a ja ze słoikami. Nic to. Przeżyję. Stoję do kasy kryjąc koszyczek niedoskonałości. Gapię się przez szklane drzwi. Jakaś kobieta kręci się w około miski z wodą co stoi przed wejściem. Postawiona jest dla zwierzaków. Wracając do babki. Kręci się jakoś nerwowo, gapi. Myślę , chce przestawić garnuszek plasticzany w cień . Sama to zamierzałam zrobić po wyjściu bo wodę słońce grzało. A ta mykła łapkami, wodę wylała i spierniczyła w diabły migusiem. Zamurowało mnie totalnie. Ochłonęłam wreszcie i wraczę na cały sklep
zapierniczyła baba pojemnik na wodę Obie z kasjerką wyleciałyśmy ale już jej nie było. Przykre strasznie, bardzo. Jak można tak się zachowywać. Jak można zwierzakom odbierać coś co jest takie ważne dla nich. Niech sie usmaży w piekle z pragnienia cholera przebrzydła.