Przeprowadziłam się na Pomorze, gdzie rezydować będę do końca sierpnia.
Podczas jednej z wycieczek rowerowych po okolicy moja mama wypatrzyła siedzącą na brzegu rowu "ciekawą" kotkę.
Kotka całkowicie sfilcowana, jedynie łapki i ogon są wolne od kołtunów, reszta to filc pod cieniutką, maskującą warstwą wolnego włosa. Sama wskoczyła nam na kolana. Jest bardzo leciutka.
Typ ugniatająco-mruczący, łasi się do każdego, wskakuje na kolana bez chwili wahania i daje się nosić na rękach.
Jeszcze tego samego dnia zabrałyśmy ją do weta w Gdańsku, dzięki uprzejmości fundacji KOTangens.
Tam została zważona - 2,7kg - odpchlona spot-onem, odrobaczona milbemaxem i zaaplikowano jej antybiotyk (coś na "a", musiałabym zajrzeć do książeczki, żeby sobie nazwę przypomnieć), bo kichała. Uszy wolne od świerzba i innych atrakcji, zęby w pełnym składzie i bez osadu.
Wetka nie chciała kotki ogolić, mimo przyznania, że trzeba to zrobić, bo "od filcu maszynki się niszczą". Niewdzięczne to zadanie spadło więc na mnie (oraz moją mamę, u której pod dachem kicia przebywa). Od powrotu od weta minęło 5 dni, a kotka wciąż chodzi w tym filcu
Próba z nożyczkami - długotrwała i z bardzo marnym efektem - udało się oczyścić okolicę szyi. Panna wielce niedotykalska, jeśli chodzi o łapki, jest więc uzbrojona w ostre pazurki.
Na piątek umówione jesteśmy od tenichnik wet z Grudziądza, która zajmuje się strzyżeniem zwierząt i raz w tygodniu przyjeżdża w nasze okolice. Polecił nam ją lokalny wet, który może użyczyć nam nożyczki, poddać kotkę sedacji, ale golić jej nie będzie.
nie wiem co jest z tymi wetami i niechęcią do strzyżenia kotów... Dzwoniłyśmy jeszcze w jedno miejsce w Gdańsku i poza ceną (200zł) wet powiedział, że "nie ma parcia na golenie kotów"
Udało nam się dziś zdobyć maszynkę do strzyżenia zwierząt, jednak po trzech próbach zrezygnowałyśmy z samodzielnego jej ostrzyżenia. Pełna porażka. Uciekła nam trzy razy ze "stołu zabiegowego", sycząc i głośno okazując niezadowolenie. Zabrałyśmy się za to w trzy osoby, jednak żadna nie jest wystarczająco pewna swego chwytu wobec kota. Słowem - byłyśmy jakieś spietrane i niewystarczająco stanowcze wobec futrzaka.
Futrzak został znaleziony w miejscowości Żelichowo, stąd też nazwałyśmy ją Żelką. Imię to jest ignorowane przez moją mamę, która nazywa Żelkę Rysią Leśną, mówiąc, że imię Żelka do niej nie pasuje
Dla mnie wciąż jest jednak Żelką/Żelkensem/Żelatyną.
Zdjęcia i filmiki do obejrzenia na FB ->
https://web.facebook.com/media/set/?set ... 952&type=3 https://web.facebook.com/GatosDePau/vid ... 435329193/