Wczoraj zadzwonił do mnie znajomy, że na poboczu leży kot, że jest poraniony, że zakrwawiony, że nie reaguje a jego ciało całe drży. Kazałam natychmiast zbierać kota, mnie zgarnęli po drodze a weterynarz już na nas czekał.
Umierałam ze strachu, że nie zdążymy dojechać... zdążylismy chyba w ostatniej chwili !
Kot umazany w zaschniętej krwi, z poranionymi nogami, z lejącą się ropą, z potworną gorączką, skóra i kosci, zaniki mięsni, bez kontaktu, nie miał siły podnieć głowy, z drgawkami, wyjący z bólu, odwodniony.
Zapewne leżał tam kilka dni i spokojnie sobie umierał w niewyobrażalnych cierpieniach. Zapewne widziało go sporo osób ale nikt nie był na tyle odważny by osmielić się podejsć. Skoro leży to pewnie nie żyje a jesli żyje to lepiej nie podchodzić bo "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal" Nikt nawet nie podniósł słuchawki i nie zadzwonił do schroniska bo przecież to tylko kot...
Co mu się przytrafiło tylko on sam wie. Skutek jest taki, że są poranione wszystkie nogi

Wieczorem dostał miseczkę pod nos i dosłownie wciągnął wszystko, dławiąc się podczas przełykania i tak mógłby bez końca...
Obrażeń wewnętrznych na szczęscie nie ma, złamań też.
Nie mam zdjęć z wczoraj bo na prawdę nie było czasu na fotografowanie.
Dzisiaj znów cały dzień spędził u lekarza, spuszczanie ropy, kroplówki, zastrzyki i czyszczenie ran. Kocurek zdecydowanie lepiej


Apetyt dopisuje, kocurek powoli nabiera sił, będzie dobrze - musi być dobrze ! o ile uda nam się opanować zakażenie...
Zobaczymy co pokażą badania krwi, tylko jest problem bo jak tu kłuć tak obolałe łapki

W drodze do domu na jego twarzy widać było spokój, cały czas gruchał, pomrukiwał i z żałosnym miaukiem opowiadał swoją historię. Słuchalismy i płakalismy ... Obiecałam mu, że zrobię wszystko, żeby nigdy więcej nie spotkało go nic złego... a on tulił się do ręki i mruczał...
Dostał imię Indianer bo na twarzy pod oczkami ma wymalowane barwy wojny. Bo to jest kot wojny, walczący do końca. Twardziel, który patrząc w oczy smierci nie bał się powiedzieć "nie idę z tobą, będzie bolało ale wracam !"
Indianer ma ok 1,5 roku, waży 2,9 kg...













Z łapek cały czas saczy się ropa...

Jest też jedna bardzo ważna i podnosząca na duchu rzecz, którą uswiadomiłam sobie kiedy emocje troszkę opadły

Znajomy, zatrzymał się przy konającym kocie i zdecydował się wykonać telefon, by szukać pomocy. Przecież mógł pojechać dalej, udać że nie widzi, wmówić sobie, że skoro leży to pewnie nie żyje... jak cała reszta. Serce rosnie

Mogłam olać tą znajomosć, bo przecież nie lubi zwierząt to pewnie jest złym człowiekiem. Ale jednak mimo wszystko, dzisiaj mogę sobie powiedzieć, że warto było



Jestem przekonana, że w innych okolicznosciach, ten człowiek przeszedłby koło kota obojętnie tak jak cała reszta... Tymczasem znajomy jest bardzo przejęty stanem kota, usłyszał jego krzyk, dostrzegł jego cierpienie słyszał jak opowiada, poczuł jak się tuli...cos pękło... Dzisiaj też był z kotem u lekarza i zadeklarował, że pokryje koszty leczenia (mam nadzieję, że się nie wycofa bo rachunek będzie pewnie spory

Padło też pytanie czy jak się go wykastruje to nie będzie tak smierdział

W tym wypadku warto było własnie dla Indianera, może w kolejnym przypadku uda się uratować kolejne życie


Szukam dla Indianera domu nie wychodzącego, z zabezpieczeniami i siatkami. Szukam ludzi zwierzątkowych, którzy pokochają Indianera i zapewnią mu spokojne i bezpieczne życie do końca jego dni. Ludzi, którzy będą traktować Indianera jak dar od losu, którzy będą słuchać jego opowiesci i rozpuszczać go bez ograniczeń. To wyjątkowy kot i nie możemy zmarnować szansy, którą dostał od życia. Kot jest bardzo pro ludzki, pięknie współpracuje z lekarzami, pokazuje gdzie go boli. Rozumie wszystko co się do niego mówi i odpowiada na wszystkie pytania. Oczywiscie przeprowadzka będzie możliwa kiedy Indianer stanie na łapki
