Pan Dred trafił do nas całkowicie przypadkowo. Dzisiaj Ania otrzymała telefon, że w okolicznej wiosce kręci się pers w tak kiepskim stanie, że kobieta bała się wyjść żeby nie podszedł i jej czymś nie zaraził. Pojechałyśmy go zobaczyć mimo świadomości, że nie ma miejsca na kolejnego kota. Nie wiem na co liczyłyśmy... To co zobaczyłyśmy przekracza wszelkie pojęcie. Kot jest tak tragicznie zadredzony i skołtuniony, że nie wiemy jak go doprowadzimy do porządku. Na grzebiecie ma "skorupę", wysoką na kilka centymetrów. Jest to jedna wielka, zbita masa. Czegoś takiego nie widziałyśmy nigdy. Oczywiście cały kot jest w dredach. Pod szyją ma wiszące, oblepione kawałki sierści, a na karku jest łysy, bo widocznie dredy się pourywały. Dopiero po chwili udało się ocenić, że jest to wykastrowany kocurek, bo przez dredy nie było nic widać. Kot jest oczywiście wychudzony. Musiał się długo błąkać. Zachowuje się za to świetnie. Bardzo przyjazny stworek, który się cieszy, że ktoś się nim zainteresował. W kilku momentach się poirytował, ale nie ma się co dziwić. Wszystko musi go mocno boleć i ciągnąć. Jutro kot jedzie ponownie do weterynarzy. Zostanie tam powoli obcięty i zobaczymy co się kryje pod tym pancerzem.
Nie ukrywam, że jest to dla nas spore obciążenie. Ania ma w tej chwili na tymczasie kilkanaście kotów i kolejny nie jest szczytem marzeń. Jednak nie można go było tam zostawić. Oczywiście po "ogarnięciu" kocurek będzie szukał dobrego domu.
Oto on (zdjęcia nie oddają w pełni jego stanu, jutro w trakcie "zabiegu" wszystko będzie widoczne):

To co Ania trzyma plus jeszcze ze 2 cm to jest właśnie skorupa. Dopiero poniżej zaczyna się grzbiet:



Wydarzenie na FB
https://www.facebook.com/events/481005251988180/