A więc od początku. Sprzątam dwa razy w tygodniu u pewnej Pani, która ma psa, a na podwórku jest kot, który jakiś czas temu się przyplątał. Kot jest w opłakanym stanie (moim zdaniem, bo Pani uważa, że wszystko ok). Jest u nich od około 1,5-2 lat, mieszka w budzie psa, dają mu jeść i pić (kiedyś był u weta na odpchleniu). Kot jest mało ruchliwy, ale przyjazny. I teraz nie wiem co zrobić, bo przecież osoba, która już zdecyduje się opiekować przybłędą to powinna robić to należycie, znaleźć mu dobry dom lub oddać do schroniska. A ten kot jest jedynie karmiony, bo on przecież nic więcej nie potrzebuje. Jak na niego patrze to mi się chce płakać, ale mój mąż ma uczulenie na sierść kota więc nie mogę go zabrać. To jest zapewne kocur, bo kotka co chwilę by miała małe a takowych nie było.
Błagam Was - osoby obeznane w leczeniu - co ja mam z nim zrobić?! Przecież on ewidentnie cierpi. Charczy, cały zaropiały, ledwo oczy otwiera, połowy uszu już nie ma, rany na skórze. A gdy chciałam go pogłaskać to ręka mi utknęła - ma twardą sierść, posklejaną. Czy wizyta u weterynarza wystarczy? Dla "właścicieli" ten kot nic nie znaczy. A w schronisku, przecież jest tyle kotów - jakie szanse na dom? A może jakieś dobre serce, które się nim zajmie? Tak myślałam o Agn od kotów, może go przygarnie? Czy może znacie kogoś z okolic Wrocławia lub na Dolnym Śląsku, kto zajmuje się bidulami?
A tu kilka zdjęć kota:











Jeszcze niedawno, aż tak źle nie wyglądał. Rany na uszach były wygojone, pyszczek też w lepszym stanie. Jak mam "właścicielom" przemówić do rozumu? Muszę to zrobić delikatnie, to moje jedyne źródło utrzymania... Ile może wynieść leczenie? Oni pewnie nawet by się ucieszyli, gdyby kot magicznie zniknął...
Bardzo Was proszę o rady!

na forum jestem pierwszy raz - bardziej działam dla Stowarzyszenia Pomocy Królikom. Przez całe życie miałam kontakt z kotkami, ale ten widok to chyba najgorszy jaki widziałam... Pomóżcie proszę temu bidakowi
