Mieszkam w Gdyni, dojeżdżam do pracy w Rumi. Tydzień temu, wracając, zatrzymałam się przy jednym warzywniaku (centrum Rumi). Siedział tam sobie szaro-bury kot. Dobrze odkarmiony, o masywnej budowie. Jak podeszłam bliżej okazało się, że ma straszny wyciek z oczu, które cały czas były zmrużone. Popytałam trochę o tego kota i dowiedziałam się, że kot jest niczyj, ale ktoś z budynku go karmi. Pomyślałam sobie, że tak tego nie zostawię. Zabrałam futrzaka do Gdyni, do mojego weterynarza. Przepisał OxycortA i dał zastrzyk. Nie mogłam kota przechować, więc po wizycie w aptece odwiozłam go do Rumi i znalazłam panią (nazwijmy ją Kasia), która się nim trochę opiekuje. Chwilę z nią porozmawiałam, dałam maść i poprosiłam, żeby zadbała o oczy. Dwa dni później pojechałam z kotem na drugi zastrzyk a wczoraj na kontrolę, jednak oczy kwalifikują się do operacyjnego skorygowania (entropia jako powikłanie po długotrwałym zapaleniu spojówek, dolna powieka zawija się do środka i sierść drażni oko), poza tym w mordce jest korzeń do usunięcia (dowiedziałam się od tej pani mieszkającej w Rumi, że inna kobieta zajmująca się tym kotem, już wcześniej chodziła do weterynarza w Rumi, i ten powiedział, że chore oczy ma właśnie od nieusuniętego korzenia, ale jak widać zostawili to). Koszt operacji oczu z antybiotykami to 200 pln (u mojego weta). Wróciłam więc znów do Rumi i namawiałam panią Kasię, aby jakoś zebrać fundusze, bo całości niestety nie opłacę. Wieczorem dostałam wiadomość, że pani Kasia wyłoży 150 złotych, więc już się cieszyłam, że jak dołożę od siebie resztę, to będzie można jechać. Niestety pani Kasia wycofała się dziś rano a ja dalej szukam rozwiązania.
Ech, i to nie koniec - po operacji i tak by nikt tego kota w kołnierzu nie doglądał u siebie w tamtym domu, boją się, że będzie znaczył teren. Miałby może jedynie kocyk na klatce przy otwartych drzwiach, bo akurat jest remont. Może by sobie poradził, nie widziałam tam innych kotów, to on raczej jest szefem w okolicy. Jest to baaaardzo spokojny kot i lubi pieszczoty. W samochodzie całą drogę mruczał a nawet gadał. Jemu w sumie dobrze tam gdzie jest, ma swój teren, 2 budy - letnia i zimowa, druga pani wpuszcza go na klatke czy nawet do mieszkania jak jest bardzo dużo na minusie zimą... tylko tych oczu tam nie chcą mu leczyć i nikt go nie chce.
Widziałam, że macie tu bazarek, może tam by mi się udało coś sprzedać, choć jeszcze nie wiem co miałabym do sprzedania, ale jeśli by się udało doprowadzić do operacji to pozostaje kwestia opieki przez pierwsze dni, potem mógłby wrócić na swój teren, bo źle mu tam nie jest, a są koty w gorszych sytuacjach. Chyba że ktoś się zakocha i zabierze do swojego ogródka

Co o tym myślicie? Czy dałoby radę pomóc mu jakoś wspólnie?
Zdjęć jeszcze nie mam żadnych, muszę pożyczyć aparat.