




Nie mam łatwego życia, moje rodzeństwo zginęło na ulicy, matka odeszła gdy mogłem samodzielnie jeść. Na swojej drodze spotkałem Kocurka, który początkowo nie chciał się przyjaźnić ze mną ale pokazał gdzie w pobliskim Zakładzie pracy Pan daje jeść i kocha koty…
Bywało różnie, ale miseczkę miałem z jedzeniem, za to ludzie nie wiem czemu kupili sobie broń na śruty metalowe i jak mój opiekun nie widział strzelali do nas… okropne to było a jak bolało… Tak, mój kolega zginął….
A ja czułem ze jest samemu bardzo żle… opiekun starał się o moje bezpieczeństwo jak mógł, spędzałem z nim dniówki w biurze na kolanach bo kocham się przytulać i mruczeć z wdzięczności do ucha.
Ale najgorsze miało nadejść, gdy Pan mój nie widział ludzie pobili mnie, pokopali… opiekun prawie płakał próbując mnie opatrzyć i ukoić mój ból… gdy po kilku dniach trochę wydobrzałem, a mój opiekun był na urlopie ktoś złapał mnie do worka (czemu jestem taki ufny?) i wrzucił do beczki z kwasami i olejami… ludzie się śmieli, a ja nie mogłem złapać oddechu… jednak ktoś się zlitował i nie dał mi utonąć…uciekałem ostatkiem sił… bałem się i płakałem. Opiekun wrócił szukał mnie i ja głodny poparzony płacząc w krzakach prosiłem o pomoc…. Piekło ogniem bolało mnie wszystko… Pan wziął mnie na ręce nie miałem sił protestować….i zawiózł do lekarza. Z bólu nie pozwoliłem się obejrzeć i dostałem zastrzyk na uspokojenie… Pan mnie delikatnie obmył, wyciął obszarpane, wyliniałe futerko wygolił bardzo dużo mnie, obejrzał odparzone miejsca,posmarował mascią i pozwolił zasnąć. Dalej Lekarze nakarmili mnie i pozwolili się wyspać… Spałem długo, jadłem i spałem.
Mój opiekun i jego żona zdecydowali, że nie wrócę już w poprzednie miejsce i obiecali poszukać bezpiecznego domu. Ciągle bolała mnie noga, kulałem, gdy dwa dni temu obścieli mi jajka, doktor obejrzał mi nogę i znalazł śruta metalowego… a jednak trafili mnie źli… Odrobaczono mnie i zrobiono mi testy na białaczkę wyszły ujemne… podgolono więcej futerka, nie jestem teraz urodziwy wiem, wiem… ale nadal kocham siedzieć na kolanach i przytulać się, mruczeć i łasić się.
Umiem robić w kuwetę, jak i biegać wolno po podwórku, reaguje na swoje imię więc na wołanie wracam. Mieszkam obecnie w boksie u weterynarza, mój opiekun powiedział mi że ma już 3 koty w mieszkaniu i więcej nie może przyjąć, a ja potrzebuje spokoju…
Spotkało mnie tyle złego, a ja wciąż ufam i chce być kochany w bezpiecznym domku, lubie towarzystwo innych kotów, proszę tylko mnie nie bijcie… bólu więcej nie zniosę…
Mam 1,5 roku, Szukam domu stałego, wychodzącego lub nie z miłością i pełną miską.
WIEM ŻE MOJE LECZENIE I HOTELOWANIE W LECZNICY SPORO JESZCZE KOSZTUJE, dlatego proszę wspomóż moich opiekunów finansowo, gdy tylko będą pieniążki, zostanę zaszczepiony i do nowego domu pójdę w pełni bezpieczny i zdrowy.
Uratowali mnie i myślą o mnie wolontariusze z Kociej Fundacji Pomorski Koci dom Tymczasowy, wiem że ich konto w banku jest puste, a ja nie chce być ciężarem…
Za kilka dni zostanę wypisany od weterynarza i trafię do kociego hoteliku, może ktoś mnie pokocha i da szansę… a futerko odrośnie.
Dziękuje! Za to, że żyje!
Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva!
ul. Kopernika 6/8
00-367 Warszawa
bank DNB NORD Polska S.A. I O/Warszawa
81 1370 1109 0000 1706 4838 7309
Z dopiskiem: PKDT Tygrys vel Leksiu
SWIFT potrzebny dla przelewów zagranicznych: MHBFPLPW
OTO JA





















po 3tyg. spokoju i bezpieczeństwa wygladam tak!, nadal jestem jszcze leczony, smarowany i doglądany ale bezpieczny pod dachem i wciąż trzeba mi miłości i kolan do życia... pomóz mi... proszę znaleść stały, bezpieczny domek!
















