ok.
zaczynam od nowego postu, żeby nie robić zamieszania.
Cała sprawa wzięła się stąd, że w podwórzu koło mojego biura mieszka sobie ekipa - dokarmianych przez mieszkańców - czarniaków i pingwinów. Czarniaki to kocury, pingwinki - głównie kotki. No i plątała się taka jedna czarno-biała ciężarna "dzicz", co to ogonem kręciła ósemki wokół kolan, ale pogłaskać się niechętnie dawała. "Dzicz" była upierdliwie ciężka do złapania, aż nastały paskudne, deszczowo-zimne dni, wszystkie Koty wywiało do kryjówek, a nasza bohaterka.. wystrychnęła wszystkich na dudka i okociła się, na domiar złego nikt nie wiedział, gdzie.
Klapa.
Do czasu.
Nieodzowna "pani z kiosku" podpowiedziała miejsce i faktycznie - tuż przy wejściu do naszej firmy jest lekko zdewastowana przybudówka i na półpiętro tego zrujnowanego budynku ktoś wstawił tekturową budę, wymoszczoną sianem. Kiedy wlazłam na to półpiętro, Kotka smyrgnęła z budki, ale nie uciekła daleko - cupnęła obok i miaucząc z niepokojem, przypatrywała się, co też ten potwór dwunożny zrobi z jej pociechami.
A ilość małych wciąż była kompletną niewiadomą.
Władowałam rękę w budkę, po bark, macam, macam... nie ma nic. Niemożliwe. Macam dalej i jest. Mały, kręcący się pluszak. Wyglądało na to, że tylko jeden, ale chwila głębszego macania ujawniła jeszcze dwa..
Był problem ze złapaniem Kici do klatki, nie chciała wejść nawet do maluchów, które zostały tam wpakowane i piszczały co sił w płucach - Kotka biegała wokół, płakała, chowała się pod samochody, przybiegała do mnie i miauczała (czuła zapach maluchów na moich rękach :-/..) - no rozpacz w ciapki..
Wreszcie się udało! weszła zachęcona spokojnym tonem głosu, i wystarczyło, że popchnęłam ją łagodnie po zadku - weszła głębiej, do dzieci, klatka się zamknęła, UFF!
Można powiedzieć, że złapała się "na ludzia", nie tyle na dzieci

, bo wyglądało tak, jakby uważnie słuchała, co się do niej mówi. I na dodatek odmiaukiwała ;>
Z powodu braku dt w Zielonej Górze los maleństw był.. bardzo niepewny :-/ - nie miałam innego wyjścia, jak uderzyć do wyższej instancji, czyli do Basi

. A ona jak zwykle - wykonała CUD. No i niemal na biegu udało się pospinać wszelkie detale - z przyjemnością oznajmiam, że transport Rodzinki z Rudery na etapie Wrocław - Zabrze wykona Betaka ; ), w towarzystwie Basi (Killatha). Do Wrocławia Kotki pojadą dzięki uprzejmości nieznanej mi jeszcze osoby z Zielonej Góry. A potem - po zaszczepieniu, zaczipowaniu i oczywiście po sterylkach - czarna Rodzina pojedzie do nowych domów. Gdzie? ano u naszych zachodnich sąsiadów. Taka mała dokładka do wiktorii grunwaldzkiej
Dziś odwiedziłam nasze znalezisko piątkowe. Uprzejmie proszę się nie śmiać, ponazywałam całą czwórkę.. Mamusia dostała na imię Wróżka

. No tak mi jakoś pasuje, i nie umiem wymyślić nic innego.. Teraz maluchy. Koteczka - czarna łobuzica z białym podwoziem - to Cegiełka, braciak z białymi łapkami - Kominek, a drugi, cały smoluszek - Lufcik. Towarzystwo siedzi w dużej klatce, zamotane w kocyk, i okazuje się, że:
- Wróżka powinna być dwojga imion: Wróżka - Deptuszka. Ta Kotka bez przerwy ugniata, udeptuje, a do tego mruczy jak traktorek i barankuje rękę.. Obejmuje dzieci łapkami, kładzie się nad nimi jak kokoszka, gada z człowiekiem. Kuwetkuje bezbłędnie. Dzicz uliczna - niegdyś domowa

.. Tak spragniona głaskania, dotyku, że aż się trzęsie, gdy wyciągnąć do niej rękę..
- Cegiełka powinna mieć ksywkę Klakson. Matkoboskojedynąco, całe towarzystwo spokojnie leży, bracia objedzeni, drzemią, Wróżka jak zwykle udeptuje, a spod czarnych futerek co chwila w innym miejscu wyłania się pingwinkowata łepetyna i "miiiauu!!!"
Mama liże - "miiauu!". Mama nie liże - "miiauu!". Polazło gdzieś samo - "miiiauuu!". Zostało złapane za frak i zaniesione pod mamę - "miiiauu!!!"
Można dostać.. kociokwiku, nomen omen

Z mniej miłych wieści - bąki mają koci katar :-/. Trudno, żeby nie miały, Wróżka ma gila jak się patrzy :-/. Ale dostały leki, witaminy, piją mleko mamy - trzymam ogromne kciuki, żeby wyszły z tego..
Maleństwa są już mobilne, oczy otwarte.
A tak wyglądamy:
Wróżka solo:




Tu dziabągi w tzw kupie. Bo w kupie raźniej, cieplej, kupy nikt nie ruszy...


I jako bonus, wisienka na torcie - panna Cegiełka von Klakson. Akurat WYJĄTKOWO milcząca


Tak w ogóle - mam nerwa i stres po samą kokardę, muszę się przyznać, że to pierwsza tak zakrojona akcja, w jaką się wdałam. Swego czasu, gdy jeszcze mieszkałam w Bydgoszczy, udało mi się wyszukać dobre domy dla kilku kocich maluchów, które znalazłam a to pod samochodem, a to o drugiej w nocy pod moim domem itp - ale nigdy nie brałam udziału w "łapance" na klatkę i tego typu akcjach. Bardzo to dla mnie nowe i mam nadzieję, że wiele wnoszące na przyszłość..
Żałuję, że nie mam możliwości większej pomocy.. I mam nadzieję, że będę ją mimo wszystko miała prędzej niż później.
Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim deklarującym pomoc finansową na fundusz paliwowy! jesteście większe niż Tytanic z piramidą na czubku : )))))
Rodzinka wyjeżdża z Zielonej Góry w środę po południu.