Dziękuję za ciepłe słowa!
Wczoraj chłopak dzielnie zaliczył pierwszą, ponadgodzinną, "sesję terapeutuczną" z moją mamą.
siedział mamie na rękach i bez problemu dawał się głaskać.
Potem niestety nawiał do pokoju babci za łóżko, więc trzeba było go stamtąd wyciągać, żeby nie został na noc. No i wtedy zrobił mi niemiłą niespodziankę, mianowicie wzięty na ręce zaczął sikać.
No ale cóż, niczym wielkim się to nie skończyło.
Co prawda kot nadal chodzi niepewnie po domu, ale ogląda coraz większe przestrzenie i nie pędzi z prędkością błyskawicy z kąta w kąt ale przemyka sobie po cichutku, pełen niepewności połączonej z lękiem, ale, moim zdaniem, bez przerażenia.
Z kolei dzisiaj Huzar zaliczył "sesję terapeutyczną" numer dwa, tym razem ze mną. Chociaż musiałam najpierw siłą wyciągać go spod szafy (otwarliśmy mu już przedpokój), to spisał się naprawdę dzielnie.
Nie uciekał, nie wyrwał się ani nie wyciągał pazurków.
Najpierw mocno wtulał się w rękaw, siedział skulony i z położonymi po sobie uszami, ale potem miałam wrażenie, że się wyluzowuje, bo przyjmował bardziej "wyciągniętą" pozycję, nie kładł uszu i rozglądał się dookoła (nie uciekł w popłochu nawet przed moją syczącą i fukającą rezydentką Dachówką, jedynie bacznie się jej przyglądał).
Potem zlazł mi z rąk i kiedy już myślałam, że znowu uciekł pod łóżko, on stanął sobie przed nim i bacznie obserwował ciągle buczącą na niego Dachówkę.
Następnie (i tutaj nastąpiło moje wieeelkie zdziwienie) wskoczył bezpardonowo na łóżko babci, gdzie wygodnie się wyłożył i stamtąd obserwuje otaczającą go rzeczywistość.
Niestety mało dziś zjadł (o ile jadł w ogóle) i nadal ma okropny katar (zdążył już obkichać mi polar
) i zaropiałe oczy. Na własną rękę rodzice postanowili zaaplikować gentamycynę.