ok. 3 miesiące temu byłam w miejscu, gdzie koteczka żyła. Rozmawiałam z karmicielką.
Koty były zadbane, spały w cieplej piwnicy, ludzie nie protestowali i cieszyli się, że myszy nie ma.
Kotów było tylko kilka, wszystkie wysterylizowane/wykastrowane. pani karmiła koty i wszystko było super.
Mówiła, że je leczy...
Ale wczoraj zobaczyłam kotkę i serce mi pękło...
Brzuch wzdęty, biegunka lejąca, jedno oczko mruży, łyse uszy...
Panią przypiliło finansowo i karmi koty psimi puszkami, popijają mlekiem. Leczenie, hmm...
No i kotka trafiła do mnie. Tylko na leczenie jakoś tak kasy w portfelu brak...
Dałam kotce na imię Figa.
oto ona:




moja Pusia sprawdza, cóż to za nowy przybysz:

