
Niedziela.
U Wiedźmy dzwoni telefon.
Głos w telefonie tłumaczy: „ja od pani brałam kota...” - Wiedźma już w szoku, (w świetle tego co się ostatnio dzieje) że któryś kot wraca z adopcji. Jednak nie to. Okazuje się, że pani, która adoptowała od nas Depi, jedną z kotek zabranych z pogorzeliska w Sokolnikach, znalazła małe kocię. No i czy możemy je zabrać?
Wiedźma w tym szoku nawet nie dopytała jakie małe to kocię. Pojechałyśmy po południu po dzieciaka z wizjami maleństwa co to jeszcze butelką trzeba karmić, wizje na szczęście się nie spełniły.
Kocię okazało się ok 7 tyg. buraskiem. Siedziało to to w sobotę na drzewie i darło paszczę. Pani się żal zrobiło malucha, zabrała go do domu. Niestety Depi przyjęła go warczeniem, fuczeniem i ogólną niechęcią, a pies dla odmiany próbował malucha zalizać na śmierć. Rozpytani zostali okoliczni sąsiedzi, ale nikt malca nie chciał przygarnąć

Kocię trochę wystraszone, ale grzeczne na rękach.
Zapakowałyśmy dziecko w transporterek i pojechałyśmy prosto do lecznicy do Ani CC. Maluch okazał się dziewczynką. Troszkę załzawione ślepka, uszy o dziwo tylko brudne ale bez świerzba


Mała została odpchlona, odrobaczona pastą, pazurki obcięte, dostała antybiotyk w zastrzykach na wynos, coś na podniesienie odporności no i zamieszkała w hoteliku. Dałyśmy jej na imię Blusia.
Na chrupki się rzuciła, nie pogardziła też miksowanym kurczakiem i tak ją zostawiłyśmy.
Wieczorkiem Wiedźma poszła wydać kolację a tam w klatce dzika dzicz



W poniedziałkowy ranek Blusia już się uspokoiła, wzięta na ręce rozmruczała się, znaczy stresik minął i kocię pogodziło się z nową sytuacją. Okazało się że to jednak nie jest koniec niespodzianek ze strony TEGO koteczka

Po południu Wiedźma zastała pustą ZAMKNIĘTĄ klatkę. Pod poduszką kota nie ma, w poduszce też nie, pod podkładem też nie. No to rozpoczynają się poszukiwania. Pomieszczenie małe ale zagracone (kto był to wie) transportery, klatki, pudła styropianowe, koce i masa innych rzeczy i gdzieś pomiędzy tym wszystkim maleńki kociak. W końcu jest !!! Znalazła się.
Jak wylazła z klatki – tego pewnie się nie dowiemy jak okrąglutki brzuszek dał się przecisnąć pomiędzy kratkami dużej klatki wystawowej. Blusia nazwana w międzyczasie Coppefieledem, Houdinim i licznymi mało parlamentarnymi imionami dostała na razie eksmisję do trochę mniejszej, a co za tym idzie „gęściejszej” klatki. Do dziś rana nie wylazła.
Zrobienie kocięciu zdjęcia graniczy z cudem, wszędzie jej pełno i bardzo szybko się przemieszcza. Jest kotkiem gadatliwym i rozdartym, znaczy drze pysia o byle co. Spacyfikowana na kolanach rozkłada się i mruuuczy.





Oczywiście już zaczynamy szukać Blusi odpowiedniego domku, za tydzień pewnie nie będzie śladu po katarku i będzie można ją zaszczepić. No i ważna informacja - mała od początku wie do czego służy kuweta.