
ale naprawdę miałam silne postanowienie.
Ma do mnie przecież przyjechać inny kot......
Szpitalik. Ciasne boksy. W niektórych szczeniaki. W jednym z boksów dwa wiklinowe koszyki. Trzy koty. W najgłębszym miejscu jednej z budek ona. Małe cudo.
Miód, złoto, orzech. Buziunia okrąglutka, oczka też. Wystraszona, smutna......
Dostaję ją na ręce. Mała wtula się we mnie całą sobą. Już wiem, że jej nie wypuszczę, nie zostawię. Pojedzie ze mną.
Maleńka kicha jak z armaty, ma załzawione oczka. To nic. Wyleczymy.
Po drodze do lecznicy stres daje znać o sobie, kotunia obsikała się caluteńka, w związku z czym na wejściu w domu było kąpanko. Teraz pachnie tak słodko - jak sama wygląda

Ludwisia jest śliczna, kontaktowa, urocza. Mała pieszczoszka , która kocha ludzi i koty. Bez żadnego uprzedzenia podbiegla do mojego Cypiska , noski noski Cypis nie zdążył nawet zrobić phhhhhhhh


Rysiek syczy, a jakże - normalka. I co z tego. Ludwiczka chodzi za nim i też syczy

No jest cudowna. Tu tylko jedna fotka, ale będzie więcej, może już jutro

Ludwisia:
