ruru pisze:nie miał szczęścia mały pingwinek z szafy, najpierw jedni państwo go chcieli, ale on popłakiwał i zrezygnowali, a później pani bardzo go chciała, on tez się do niej przytulił, ale okazał się nie być dziewczynka i pani wzięła tą czarna dziewczynkę.
Przeczytałam post Ruru na wątku schroniskowym. Ostatnio rzadziej bywam w schronie, ale tffarda przecież jestem jak, nie przymierzając, Roman Bratny

a potem zobaczyłam to:
Dziś dowiedziałam się, że Mitko wybrał drugą stronę tęczy

W minioną sobotę pojechałam do schroniska, przekonana, że mały już znalazł swoich ludzi. Szukałam, zaglądałam do klatek - nie ma. Super! Byłam w świetnym humorze dopóki nie dotarłam do szpitalika. Był tam, razem z dwójką innych kociąt, smutny, pochylający się nad miseczką, patrzył tępo w jej zawartość.
Z tyłu coś zamiauczało, a właściwie zacharkotało. Odwróciłam się, na spiętrowanych klatkach, dwa metry nad ziemią siedział kot. Właściwie kociak, może 4 mce. Dziwny. Jakiś taki nie-bury, nie-whiskasowy, tylko ciemno stalowy. Siedział, patrzył na mnie z wysokości, ślinił się jak wściekły i trzęsła mu się cała żuchwa. Zapytałam, czy on może po jakimś wypadku, bo czemu tak bródką trzęsie. Nie, nie po wypadku, rano nie trząsł.


No i stoję tak, jak ta guła, na szpitalikowym korytarzu, i myślę, i kombinuję, co tu zrobić... TŻ mnie zabije przecież... Trudno, będę zabita. Zostałam pocieszona przez pracowników schronu, że w razie co, to w boksie nr 1 jest polowe łóżko, jakiś kocyk też mi znajdą. Strasznie śmieszne

Tego dnia, po schronisku miałam CoolCaty oddać torbę, w której podróżował w swoim czasie Eustachiusz. Była wyprana, czyściutka. Będę prała jeszcze raz

cdn.