Glucio od 2 dni miał dietę- jedno białko, czyli my dawaliśmy mu na początek kurczaka. Poprawiał się. Minimalnie, ale widziałam, że skóra jest już troszkę grubsza, mocniejsza. Trzeciego dnia rano nic nie zjadł i był troszkę inny. Myślałam, że to może przez gorąco. Wyszedł na dwór. Leżał na słoneczku aż do popołudnia, kiedy nagle siostra przychodzi i mówi, że Glucio jest strasznie niemrawy i pełno much na nim ! Much ?! Zabrałam go prędko do domu. Okazało się, że chyba ubrudził się w kuwecie ( bo przypomnę, że miał non stop biegunkę.. ) i był już tak słaby, że nawet nie obronił się przed muchami. To mój błąd, że wcześniej nie zauważyłam, że coś z nim nie tak. Zabrałam go do łazienki. Nie trzymał już sam główki, nie chciał pić, był bardzo słaby. Zauważyłam też, że ma na sobie jaja much.... Na szczęście jaja, a nie larwy. Nie potrafię sobie tego darować, że mogłam do tego dopuścić i nie podaruję nigdy. Zostawiłam to na później i zadzwoniłam do Agnieszki ( której serdecznie dziękuję za natychmiastową reakcję ). Ok. 16:30 byłyśmy już u weta. " Są dwie opcje: uśpienie albo kroplówka i zastrzyki ". Około 17 weszłyśmy do gabinetu. Glucio został podłączony pod kroplówkę, dostał zastrzyki. Kiedy wróciłam do domu, opatuliłam go kocami i przytuliłam do siebie, był taki zmarznięty. Po około 2-3 godzinach pod kocem trochę odżył. Miałam taką nadzieję, taką ogromną nadzieję, że będzie lepiej, że na pewno już jutro będzie dobrze. Glunio wtedy nawet zjadł kurczaka ! A wręcz się na niego rzucił, taki był głodny i żywszy. Ale później, było już tylko gorzej... W nocy wykąpałyśmy go w wodzie z octem i wyczesałyśmy jaja. Z tego wszystkiego, zapomniałam w ogóle wetowi o tym powiedzieć. W sumie, ledwo odpowiadałam na pytania weta, Agnieszka za mnie mówiła. Tak Glucio leżał opatulony ręcznikami i kocykami z butelkami z gorącą wodą pod spodem. Był słabiutki, mówiłam mu, że jeszcze nie teraz, jeszcze nie pora.. Nigdy nie zapomnę tych jego biednych, smutnych oczu. Był już tak słabiutki, że robił po siebie. Nad ranem obudził mnie, bo wbrew swojej woli przysnęłam pół godziny i musiałam go kąpać drugi raz, bo biedak się ubrudził. Około 6 postanowiłam się zdrzemnąć, bo o tej godzinie mama wstawała do pracy. Nie chciałam, żeby umierał sam, żeby nikogo przy nim nie było. O 6:20 mama przed wyjściem do pracy, zaszła do nas do pokoju. Glucio wtedy jeszcze żył. Słyszałam tylko głos mamy " Glutek, Glutek ". Obudził, a raczej wyrwał, mnie ze snu budzik nastawiony na 7. O tej godzinie Glucio już nie żył [*] Jego małe serduszko zgasło, oczko zamknęły się już na zawsze. Odszedł sam, nikogo przy nim nie było. Gdybym nastawiła budzik kilka minut wcześniej, gdybym obudziła się, kiedy mama wyjeżdżała do pracy... nie musiałby umierać sam. A może on tak chciał ? Może chciał odejść sam ?

W końcu byłam z nim całą noc, a on odszedł właśnie wtedy, kiedy spałam.

To okropne, smutne, dołujące. Nie potrafiłam mu pomóc, a może jednak była jakaś szansa ? Gdybyśmy tylko zabrali go do Koszalina, Słupska na dogłębniejsze badania... może jeszcze teraz byłby z nami. W listopadzie miał jechać do swojego domu, Ania tak bardzo na niego czekała. Dziękuję Wam za słowa otuchy, ale tak ciężko jest nie winić siebie

Byłam zdruzgotana po śmierci Glucia, odechciało mi się już wszystkiego, naprawdę

Ale jeszcze tyle takich Glutków czeka na pomoc, na ratunek.. dlatego trzeba walczyć dalej.
Gluciu, na zawsze zostaniesz w moim sercu, tyle razem przeszliśmy

Śpij spokojnie, pod swoim ulubionym krzaczkiem, mój aniołku [*] Przepraszam Cię za wszystko.
Glutek 26.08.11 [*]