Teraz po raz kolejny, i wszyscy mamy nadzieję, iż po raz ostatni

Noc i dzień pierwszy

Już w drodze powrotnej z warszawskiego tarchomina Maks otrzymał nowe imię.
Razem z córką uznałyśmy, że musi być ono dostojne i odpowiednio oddające zarówno wiek jak i temperament naszego nowego ulubieńca.
Tak więc, gdzieś na ul. Szwedzkiej, na światłach i skręcie w ul. Radzymińską pojawił się Pan Morris

Ci, którzy pilnie śledzą losy Harrego Pottera zwrócą uwagę na pewne podobieństwa do jego bohaterów.
Pierwszy dzień minął całkiem nieźle

Co prawda Pan Morris znikał w każdym możliwym zakamarku żeby móc podrzemać odrobinkę ale nie było najgorzej.
Córa zgarnęła go do swojego pokoju, i tam buszował w nocy.
Od razu dało się zauważyć, że mała powierzchnia kuchni mocno mu ograniczyła pole zachowawcze. Każda próba zaimplementowania naszego nowego członka rodziny do większej powierzchni kończyła się ucieczką do pokoju córki, który mniej więcej odpowiada wielkością powierzchni, w której dotychczas przebywał.
My się jednak nie poddajemy

Wbrew wczesniejszym obawom spał w nocy razem z córką w łóżku. Co prawda znikał w czeluściach zakamarków jej pokoju co jakiś czas (pewnie w pogoni za pająkiem, jedzonkiem lub kuwetą) ale zaraz wracał i kazał się miziać do białego rana


Dziś więc plan dnia uległ zmianie i nie pozwoliłyśmy mu spać dłużej niż zwyczajowa drzemka.
A w załączeniu byłoby kilka zdjątek z pierwszego dnia. Wbrew wszystkiemu łózka i sofy to jego ulubione miejsca polegiwania zwłaszcza zakamarki pomiędzy poduszkami
