dorcia44 pisze::cry:
na co one chorują???
Na przewlekle zapalenie pluc. Nastepstwo kociego kataru, powiklania.
Zarcie maja dobre. Gotuje im kurczaki, rosolek. Dostaja dwa razy dziennie convalescente suport, elektrolity rehydration suport.
Co sie polepszy, to znowu gorzej i tak w kolko. A po jakims czasie odchodzą. Okruszek nie wytrzymal pewnie tych antybiotykow. No ale gdybym nie robila zastrzykow, umarlyby wszystkie. Izoluje je od kotow. Maja podgrzewane materacyki, jedza na prawde dobrze, staram sie jak moge, ale pewnie jak pisze ewona1, maja bialaczke(?) czy co? juz nie wiem.
Tak na dobre koty zaczely u mnie chorowac jak przybyl Maniek. Od niego wszystko sie zaczelo. On sam na nic nie reaguje. Slini sie, kaszle, ale ma dobry apetyt i jakos ciagnie to zycie.
Nie wiem czy jest sens robic im testy? wet mowi, ze to niczego nie zmieni, bo bialaczki sie nie wyleczy, a kasa pojdzie. Jesli okazaloby sie, ze czesc kotow ma bialaczke, a czesc jest zdrowa, to i tak nawet przy izolowaniu w jednym domu marne szanse na to, ze sie nie przeniesie. Nie wiem juz sama. Moze ja nie potrafie o nie dbac, moze mi sie tylko wydaje, ze jest ok, a tak na prawde nie umiem sie nimi zajmowac?
Z 20 lat, a moze i wiecej, nie wiedzialam co to znaczy kk, ani bialaczka. Koty zawsze byly zdrowe. Kilka kotek operowalam od ropomacicza i dwie na raka gruczolow mlecznych. Jedna kotka zyla jeszcze 10 lat po operacji, druga odeszla, bo byly przerzuty po miesiacu. Poza tym bylo zawsze ok.
Wiem, ze jestem juz w takim wieku, ze nie powinnam brac ani jednego zwierzaka wiecej do domu, ale powiedzcie jak mam to zrobic. Jak taki Niuniek siedzial tydzien na ulicy pod blokami i ludzie szczuli na niego psy, przepedzali taka staruszke, ktora dawala mu jesc. Zabralam go w stanie juz agonalnym. Kiedy przestal jesc, byl zaflukany i juz sie nie bronil nawet przed psami, to babcia zadzwonila do mnie i ratunku wolala dla niego. No jak mialam nie zabrac? jak?
Moglam go uspic, bo pani doktor nawet mnie naklaniala do tego. Powiedziala wtedy, ze nic jemu juz nie pomoze. Ale on mruczal i tulil sie do mnie. Nie moglam odebrac mu szansy. Zyje tylko, ze mozliwe, ze sam walczy, a innych pozarażal. Nie wiem zreszta czy mam racje. Jest jak jest i inaczej nie bedzie u mnie, bo jest zageszczenie. Na pewno nie maja u mnie odpowiednich warunkow, ale nie jestem w stanie juz wiecej zrobic.