Wróciłam jakąś godzine temu... Opiszę wszystko od poczatku, ale muszę przyznać, że dylemat jest straszny...
Pojechałysmy we cztery: ja, Ania, set i Mysza. Dojazd zajał nam godzinę, dom znalazłyśmy z trudem, pomimo narysowanej mapki. Wysiadłam ja i Mysza, idziemy pod dom, a tam dzieciak - młodsze dziecko tych ludzi, chłopak, podobno chodzi do 6 klasy. Wg słów tej mojej koleżanki z pracy to dobre i wrażliwe dziecko. Pisze o tym, bo będzie miało to ogromne znaczenie później. Powiedziałyśmy chłopakowi, ż wiemy o kocie od sąsiadów, że chciałybysmy go zobaczyć i może ew. zabrać na operację. Chłopczyk powiedział, że jest sam i nie może wejść do domu, bo mama w pracy, a tata gdzieś we wsi. Chłopak w samym dresie, na dworze zimno
Mineła minuta, podjechał samochód. Wysiadł ojciec, wiec powiedziałysmy mu że jesteśmy z TOZu i dalej to samo co chłopczykowi. Zdecydowali nam się go dać, powiedziałyśmy, że go odwieziemy. Chłopcu było smutno. Nie widziałam dobrze kociaka w domu, bo zrobił tylko pare kroków. Okazało się że to kocurek. Wzięłyśmy kociaka na ręce i wróciłysmy do samochodu. Spodziewałam się zastać tam coś gorszego, wg słów mojej koleżanki to powinna być to jakaś spelunka, a to był normalny, wiejski dom.
Kociak całą godzine przespał w samochodzie u mnie na kolanach. Po drodze zatrzymała nas policja za przekroczenie prędkości - set tak pędziła. Na szczęście set ma tyle wdzięku i uroku osobistego oraz inteligencji, że okręciła sobie policjantów wokół paluszka i pusili nas wolno
Dojechałysmy do weta w Konstancinie. U weterynarza okazało się, że z kociakiem az tak źle jak to opisywała moja koleżanka nie jest. Miał złamaną miednicę i jeśli ona go widziała właśnie po tym wypadku to rzeczywiście mogło strasznie wyglądać. Teraz natomiast miednica się zrosła, ma zwichnięty staw biodrowy, świerzb, chodzi dziwnie bo nie może rozstawić tylnich łapek, jest węższy w pupie i ma przepuchlinę. Poza tym wet powiedział, że jest w miarę zadbany, w kązdym razie na zabiedzonego nie wygląda więc jakoś sobie radził. Do Konstancina nie mogłyśmy go zabrać bo kociak nie ma kociego kataru, a w Konstancinie pewnie by go złapał. Na razie więc siedzi u mnie w łazience, ale nie może u mnie zostac
Jest cudowny, bardzo ładny, cały czarny, puchaty, ma śliczną mordkę. Na pierwszy rzut oka nie widać że mu cokolwiek jest, ale po bliższym przyjrzeniu mozna zauważyć, że nie rozstawia tylnich łapek, prawie nie stawia tej zwichnietej. Ta zwichnieta go boli, jak dotknełam to miauczał. Poza tym ma jakies strupy na karku, albo po ugryzieniu, albo może brud się w tym miejscu zebrał, bo z tego co zauważyłam nie może sie tam podrapać. Ma po prostu zaburzona motorykę, chwieje się czasmi... Jest gadułą, cały czas coś do siebie mówi.
Dylemat jest taki. Z jednej strony nie miał tam źle, skoro nie jest zabiedzony. Był w domu, w cieple. Z drugiej strony przejechali go traktorem i zostawili, nie poszli do weta. No i jest jeszcze ten dzieciak... Był taki smutny jak mu go zabieraliśmy...
TŻ powiedział: może to był jeego jedyny przyjaciel? Z drugiej strony wg. mojej koleżanki jak ojciec wraca pijany do domu to potrafi rzucić kociakiem o ścianę, jeden już w ten sposób podobno zginął. Ja mam metlik w głowie, nie wiem komu wierzyć, mam przed oczami tego chłopca, nie wiem czy szukac temu kotu domu, nie wiem kto go weźmie, nie wiem nic.