Z moim Murzynkiem historia była jeszcze inna. Prawdopodobnie bardzo rzadko to się zdarza, ale jak widać, zdarza się
- na szczęście skończyło się dobrze
A było tak. Gdy Murzynek miał mniej niż 6 miesięcy, nagle z wesołego, żywego kociaka stał się agresywnym, okropnym kociszczem. Rzucał się z pazurami, z zębami, w nocy nie pozwalał mi spać wplątując się we włosy i przeraźliwie drąc się. Doszło do tego, że spałam ze spryskiwaczem koło łóżka i jak zaczynał swoje szaleństwo, to pryskałam (porządnie) wodą - pomagało na jakiś, dość krótki czas. Równocześnie miał w takich chwilach nieobecne, dzikie oczy, nie reagował na głos, na swoje imię, a dotykany też wrzeszczał. Równocześnie nic nie znaczył. Wszyscy byliśmy przerażeni - ja, rodzina, a nawet weci w klinice - jeszcze takiego przypadku nie mieli. Zaczęto podejrzewać kocia o chorobę psychiczną. Dostawał nawet coś na uspokojenie, ale to nic nie dawało. Ze zgrozą myślałam, czy w końcu jedynym rozwiązaniem nie będzie uśpienie go, bo życie pod jednym dachem z dorosłym, dużym (tak się zapowiadał) i szalonym, agresywnym kotem może się stać wogóle niemożliwe. Z tym, że raczej starałam się nie dopuszczać tego do głowy. Trwało to ze 2, może nawet trzy tygodnie. Dopiero po jakimś czasie zaczęło to wyglądać na to, że ma to podłoże seksualne - kocio zaczął próby kopulacji ze wszystkim, co na drodze, bez wyboru. I wtedy ktoś w klinice stwierdził. że trzeba jeszcze spróbować kocia wykastrować (miał niewiele ponad 6 miesięcy). I co się okazało? - kocio w tym wieku był dojrzały jak co najmniej roczny kocur. Faktycznie "męskość" rosła mu w tym czasie błyskawicznie. Po prostu za szybko dojrzewał i hormonki uderzyły mu do głowy. Już po wszystkim śmiałam się, że biedak dojrzał wcześniej, niż matka natura podpowiedziała mu, do czego to służy
. Po kastracji jak ręką odjął, dosłownie z dnia na dzień. I do dzisiaj to wesoły psotnik, ale bez cienia agresji czy szaleństwa.