
Iglak to jeden z tujaków, czyli tegorocznego Ataku Klonów z GUSu. Ma pięcioro rodzeństwa, cztery koty już daawno w nowych domach, został u mnie on i jego brat Świerczek.
Obaj z powodu wad charakterologicznych - nie są miziakami, wręcz odwrotnie. Obaj kochają inne koty, a do ludzi trzymają dystans. Świerczek z racji swojego tchórzostwa (przychodzi na mizianki, ale ucieka bo sobie przypomina, że trzeba się bać), a Iglak... chyba dlatego, ze nie lubi ludzi i sobie nie życzy.
Już dawno zaczęłam się zastanawiać czy Iglak nie powinien zamieszkać gdzieś bez innych kotów, że może wtedy przekonałby się do ludzi. On unika kontaktu z nami, ale kiedy jest rozespany albo przytulony do innego kota, daje się głaskać, nadstawia się i mruczy.
Zaczęłam tracić nadzieję, że ktoś zechce Iglaka, odezwało się tylko kilka osób mających problem ze zrozumieniem słowa pisanego, bo chcieli kota nakolankowego. Aż do wczoraj. Intensywnie koresponduję z bardzo zainteresowaną Iglakiem panią. Chce go wziąć, przyzwyczaić do ludzi, a za jakiś czas może weźmie drugiego kota. Przekonała się, że zabezpieczenie balkonu to dobry pomysł, miała koty, ma doświadczenie, mieszka z emerytowanym ojcem. Powinnam sie bić piętami w tyłek, bo naprawdę obiecująco to wygląda. Juz nawet umówiłam się na wizytę przed-adopcyjną.
Wszystko pięknie, ale oboje z TŻem mamy wątpliwości, czy ten brak innych kotów nie będzie jakąś ogromną traumą dla Iglaka. Czy ma sens takie "łamanie" kota?
Przed chwilą popłakałam się (dosłownie) widząc jak Iglak przyszedł do Żwirka, jak się do niego przytulał, Żwirek wymył Iglakowi uszy, a on tak głośno mruczał, zastygł w luzackiej pozie kołami do góry i był taki zadowolony, szczęśliwy...




Nie wiem, nie wiem co robić.