Dokarmiam koty pod szpitalem obok którego mieszkam. Mają prowizoryczne budki z jednej i z drugiej strony. Tydzień temu okociła się Elizabeth - czarna kotka, dzika jak diabli. Okociła się w budce, ma 5 kociaków, dwa czarne i trzy szare, nie wiem jakiej płci, ale mają już imiona: Bajaderka, Milusia, Zachariasz/Zach, Wilhelm Zdobywca/Willy, Fryderyk/Frycek. Są też dwa kotki z jej poprzedniego miotu: szary Aleksiej (na pewno kocur) i czarny Malcolm (nie na pewno kocur)
Jest jeszcze Srebrzysty i Burasty.
Z drugiej strony mam Strzałkę i Bezogoniastego.
Dzisiaj poszłam je nakarmić, a tu żadnego kota nie ma Elizabeth też nie ma w budce, kociaków także... Wczoraj otworzyły oczka...
Chodziłam i szukałam, nigdzie ich nie znalazłam...
Po drodze spotkałam starszą panią, która zaprowadziła mnie do kobiety, która kotami się tam zajmuje. I trochę mi ulżyło. Kobieta pracuje w szpitalu i widać, że los kotów leży jej na sercu. Dogadałyśmy się, że bedziemy dokarmiać koty na zmianę, ja w poniedziałek, ona we wtorek itd. Cieszę się jak cholera, bo co dwie osoby to nie jedna. Poza tym kotki maja miec pod koniec sierpnia stawiane nowe budki, pomyślałam, że może zdobędę trochę końcówek kafelek, żeby ładnie wyłożyć, a na nich postawić budki. Bo podobno był już SANEPID i ktoś jeszcze i powiedzieli, że nie za bardzo to wygląda. Przy okazji dowiedziałam się, że kierownik administracyjny kocha te koty i nie da im zrobić krzywdy. Niestety są tez osoby, które ich nienawidzą. Jest pan, który hoduje na terenie szpitala gołębie. I wiadomo. I pani, która uważa, że koty drapia jej karoserie samochodu (za ogrodzeniem jest parking) I podobno są podtruwane. Niedawno w jednej budce znalazłam szkielet kota, nie widuję też czarnej z białą plamką. Jest dobrze i jest źle. Mam nadzieje, że Elizabeth i jej dzieci się znajdą, bo z Ofelia postanowiłysmy, że ją wysterylizujemy, a kociakom będziemy szukały domu...