Niusuję :
Koty mają się dobrze. Zrobiło się cieplutko, więc siedzą sobie i grzeją czarne futra na słońcu.
Myź zawsze na działce, Batman skądś chyba przychodzi, ale nie mam pojęcia skąd, w każdym razie co idę pewna że go nie ma to wynurza się mi zza pleców, przejdzie, powącha karmę i tyle go widzieli...
Myź (będę używać formy obojnaczej, bo nie chcę tego czarnego stwora chrzcić jakąś płcią) upodobała sobie nasz ogródek "skalniak" i tam zawsze ją znajduję. Ostatnio też tam była, błogo grzała się, otwarła tylko jedno oko, zauważyła że jestem i ... popędziła w podskokach do misek.
Absolutnie oszalała na punkcie kociakowej karmy. Tego jeszcze nie było, sypię kopiato i wszystko zjada ze smakiem. Zastanawiam się kiedy przerwać to kociakowanie, bo daję za radą na odzywienie tylko.
A potem zagryza jeszcze szaszetką , ale też nie byle jaką bo jak jest bez krabów, krewetek czy łososia to już odpada.
Obawiam się że zajdę w ślepy róg z tym kotem, bo im bardziej będzie cudować tym ja jej więcej pod pysk do wyboru podstawię. Chcę sobie wmówić że będę twarda i jak ją głód weźmie to wszystko zje co jej dam, włącznie z gorszymi karmami, ale wcale o żadnym głodzie nie ma mowy.
Dzięki temu też wygląda. Zaczyna wyglądać.
Wczoraj za to znów zrobiłam ucztę.
Poszłam jak wariatka z siatami - 3 rodzaje karmy, różne szaszetki, mięsko posiekane w kostkę i na smak ciut delikatnej drobiowej kiełbaski...
Żeby było przyjemnie okazało się że żarcia mam w diabły, natomiast kotów nie mam...
Posypałam do misek kiciając, ale nikt nie przyszedł, za to musiałam toczyć walkę z innymi mieszkańcami działki i tak sobie stałam wyciągając ślimaki , mrówki i odganiając muchy...
Wreszcie stwierdziłam że włożę to na półkę do altanki i tam może będzie bezpieczne z dala od żyjątek i promieni słonecznych.
Otwieram drzwi a tam takie coś...
Leży na tej górze piernacików i patrzy na mnie z miną " czego tu się pchasz?", więc stwierdziłam że wypada dbać o wizerunek i oszczędzać twarz, cyknęłam fotkę i opuściłam lokal zostawiając miseczki pod nosem.
Nie tknęła, a gdzieżby. Zajrzałam dyskretnie za jakiś czas to już jej nie było.
I niemalże w tym samym momencie zjawia się Batman, zwany też Takisamkottylkożeinny.
I też pogardził moimi miseczkami...
Za to poprzyglądaliśmy się sobie trochę i stwierdzam że on przy niej to wygląda jak baryła, jak ja mogłam je pomylić.
Sierść ładniutka, oczy piękne, nosek czysty, patrzy pewnie, ale zachowuje pełny dystans.
Te zdjęcia są bardzo słabe, ale tu widać że ma ucho całe, a obdarte ma z tej drugiej strony.
Co więcej jak się okazuje to wtedy koty nie były znakowane cięciem, więc musiałam zasugerować się karmicielką, bo ona zawsze o tym uchu snuła opowieści że tak go się rozpoznaje wśród czerni działkowej.
Jak widać jest też go jakby więcej niż naszego szkielecika