ropucha pisze:MajeczQa pisze:Niestety więc chyba będę zmuszona po świętach zadzwonić do tozu/schroniska i poprosić żeby kota wzięli, bo chyba nic innego nie pozostaje
Proszę Cię, nie rób tego.
Ja osobiście wolałabym umrzeć w trawie, na znajomej łące, niż w stalowej klatce, w obcym miejscu, przerażona.
Jeżeli nie można zrobić nic dobrego, to lepiej nie zrobić nic.
Tylko to jego bajeczne umieranie to błąkanie się po zimnie i trwa zbyt długo bo jest coraz bardziej chory i słaby
Poruszam już niebo i ziemię,jeszcze rzucę się na fejsa,choć wiem że w tym przypadku może być ciężko bo to nie kociaczek któremu się znajdzie domek,tylko dzikus gdzie podanie lekarstw może być wyczynem...
Ja też bardzo nie chcę go na to skazywać,szczególnie że żaden z tozowo wyłapanych kotów już nie wrócił do karmicielek....
Wczoraj go widziałam z daleka- wygląda jakby lepiej. Może dlatego że nie kulił się bo nas widział.
Jak mojemu ojcu jeszcze choć trochę ufa,bo widzi go codziennie z jedzonkiem i ciepłą wodą (u nas śniegi,więc woda szybko robi sie lodowata a czasem i podmarza),za to ja jestem straszna,więc nawet z krzaków nie wychodzi,uszy po sobie i fuczy.
Pewnie dlatego ja nie zauważyłam tego co wypatrzył mój tata - że kot prócz zagluciałego pyska i oczu ma na karku jakies paskudztwo. Jak to tata określił 'wygryzione' ,brak futra i jakaś babrająca się rana...
Tata też sugeruje że to nie ten sam kot,którego ja nazywałam Batmanem - nie wiem,ciężko stwierdzić jak był ładny zdrowy i grubiutki kotek o lśniącym futerku a teraz przyczołguje się poskręcany wrak jednak coś mi mówi że to ten sam,tylko że zabrakło mu karmicielek i schronienia...