Aktualizacja na dzień 13.05.2016
Batek nie żyje [*], prawdopodobnie został otruty.
Przyczołgał się na działkę sąsiadki ciągnąc za sobą tylne nogi i tocząc z pyska pianę. Skonał na ich oczach, pochowali go tam.
Myź nazwany teraz Ivarem po kilkumiesięcznym leczeniu nie oswoił się. Dla jego bezpieczeństwa nie wrócił na działki - został wypuszczony przy miejscu zamieszkania osoby tymczasującej, ma tam teraz stałą opiekę.
Istnieje możliwość że na działkach przebywają jeszcze 4 dzikie kotki odebrane interwencyjnie przez TOZ i wypuszczone u nas. Nie pokazują się jednak ludziom.
Na dzień dzisiejszy innych kotów brak.
Aktualizuję na dzień 14.05.2015
Obecnie naszą działkę zamieszkują 2 czarnuchy : ok 7-8 letni kocur Batman i nieco drobniejsza jego wersja nazywana Myzią.
Karmicielki już nie działają,działki zostały sprzedane. Koty nie miały się gdzie podziać.
Udostępniliśmy im altanę gdzie ukrywają się przed zimnem i śniegiem.
Innych kotów już nie ma. Prawdopodobnie nie żyją.
Starsza część wątku i historia kotów :
Działki pod moim blokiem zamieszkuje ok 15 kotów z dodatkami przychodzącymi raz na jakiś czas. Już o kotach pisałam tu :
viewtopic.php?t=73331 i powracają cały czas jak np w przypadku Rudasa , Groszków z pwinicy albo 4 kociaków z altany.
Na działkach są karmicielki, dokładnie 3 stałe i kilka osób które karmią okazjonalnie jak coś mają, ja dokarmiam jak tylko przyjdzie jakiś kot na działkę. Koty mają dla siebie 2 altany z kocami, kanapami do spania ( całe dla nich
) i jedzenie. Nie mają źle...
Ale koty mają wrogów. I tu jest problem...
Całą historię poznałam jakieś hmm.. 4 lata temu. W piwnicy w moim bloku okociła się kocica. 5 kotków i to w dodatku syjamskich. Miały ciepło, były zdrowe, dawały się łapać , nie bały się ludzi. Razem z koleżankami szukałyśmy im domów, ale szybko koty poznikały gdy tylko lokatorzy (ci co nie powinni) dowiedzieli się że są w piwnicy. Natychmiast po bloku przeleciała lista z podpisami żeby zamykać okienko.Wiem nawet kto stworzył listę, kto z nią latał i kto to uskutecznił. Okienko na jesień było już zamknięte. Koty poznikały. Okazało się że jeden umarł, 2 rozjechało, a trzeci zniknął bez śladu ( oby ktoś go zabrał i oby cieszył się teraz ciepłym domem) .Została kociczka syjamska. Smukła i piękna.Natychmiast znalazła się pani karmicielka , która przychodziła z innego osiedla. Pani dawała kici tabletki i nie było kociaków. Pojawiły się też inne koty , które już tabletek nie dostawały więc szybko się zwiększyła populacja. Karmicielka znalazła kotce dom, po prawie roku szukania. I zaczął się problem. Jedną z działek kupił facet, typowy wiejski chłop o takiej właśnie mentalności. Założył gołębnik i stwierdził że kotów nie może być bo mu zjadają gołębie...nie zjadały, ale to juz inna sprawa. Że koty gonił, że rzucał za nimi kamieniami - wiedziałyśmy, ale nie przejmowałyśmy sie tym aż tak... i nagle... przyszedł do karmicielki i powiedział że ma dwa tygodnie na zabranie kotów , inaczej on je zlikwiduje. Trochę w to nie wierzyłyśmy więc po krótkiej awanturze jakoś sprawa umilkła.
Przyszła szczęśliwa chwila , kiedy miał się pojawić pan po syjamkę,ale zadzwonił ze coś mu wypadło i przyjedzie następnego dnia.
I tego samego dnia minęły dwa tygodnie od obietnicy gołębiarza...
Karmicielka przyszła i zastała koty biegające jak szalone , miauczące, wyjące, wpadające na ściany, nabijające się na krzaki... Przyjechał TOZ i wzięli martwe koty do badania. Okazło się że dostały bardzo silną trutkę , która wyżarła im wszystko od środka. Nie było szans na odratowanie ani jednego.
Następnego dnia podjechał bardzo elegancki człowiek, czarnym mercedesem ze skórzanymi obiciami i odpowiednią sumą w ręku po syjamkę...syjamki już nie było...
Przez pewien czas wcale nie było kotów. Aż potem pojawiła się czarna kocica. Chyba ocalała. I pojawiła się nowa karmicielka, która po pewnym czasie otrzymała klucz na działkę ( naprzeciwko gołębiarza!! ) i altanę dla kotów od starszej pani. I urodziły sie 4 nowe kotki....2 czarne ( chłopczyk i dziewczynka) , syjam i białoczarna cudna kociczka. Potem pojawiło się jeszcze kilka kocurów. Kocicę oddali do sterylizacji i kotów było na tyle. Kociaczki zamieszkały u mnie na działce i szukałam im domu. Po kilku miesiącach zgłosiła się pani z Zielonej Góry po syjama. Wyznaczyłam termin do łapania. Koty znowy znikały...Bałam się o syjama ale on był cały czas u mnie na działce...Dzień przed łapaniem znikł... nie przyszedł choć wołałam i czekałam... Potem znowu znikły wszystkie koty... Otrute. Uratowała się dwójka rodzeństwa syjama - kocurek Batman i kociczka białoczarna Łatka. Żyją do tej pory...
Prze pewien czas był spokój z truciem, potem Łatka złapała się w pułapkę podobno na kuny, ale przeżyła i uciekła na koniec działek. Brat został u karmicielki razem z burą kociczką.
I teraz już najkonkretniej...
Wszystkie kocice są posterylizowane już. Nowych kotów nie będzie. Ale to nie obchodzi trujących. Koty trafiły obok dwóch najgroźniejszych ludzi...
Jedne ( Batman i Buraska) naprzeciwko działki gołębiarza, a drugie jeszcze gorzej - obok rodziny która chce je wytępić i to na tą samą działkę.
Kotów z końca działek jest dużo. W większości kocury. Działka jest jedna wielka podzielona na kilka malych gdzie stoją altanki.Jedna najleży do karmicieli, a tuż obok do trujących. Nie można ogrodzić, bo dojśćie do jednej działki jest przez drugą.
Karmiciele przeszli wiele ataków ze strony trujących , nie tylko obraźliwe słowa, ale też przykładowo zakładanie desek i innych blokad na okienko przez które koty wchodzą do altany, albo ukladanie im pod drzwiami kwiatów rzekomo połamanych przez koty...
Na mnie też było parę ataków, straszenie Strażą Miejską , rozmowy z moją mamą ( która nie ma już nic do tego bo jestem pełnoletnia i działam na swój rachunek) , osądzanie mnie o jakieś włamania i budowę na działkach budek dla kotów.
Spokojna rozmowa nic nie dała, tłumaczenie tez nie, były zalewania kłódek na działki karmicielek i inne cuda...
W tym roku ten człowiek został ( sam się zgłosił) prezesem działek...
Zadecydował że koty mają zniknąć...teraz tłumaczy to chorobami i wymyśla coraz to nowe argumenty...
Zadzwonił do TOZu z prośbą o zabranie kotów...powiedzieli że zabiorą, ale gdzie zabiorą?? Do schroniska? Do uśpienia? 15 młodych, zdrowych , dzikich , nic nikomu nieszkodzących kotów..??