Witajcie.
Po długim, bardzo długim czasie pojawiam się niestety znowu żeby apelować o pomoc
Nie wiem nawet czy nie powinnam założyć nowego tematu, bo sprawa dziczków rozsypała się po kilku wątkach sterylizacyjno-łapankowo-adopcyjnych i nie mogę sama się połapać...
W każdym razie sytuacja wygląda tak :
Od czasu sterylek na działkach był prawie że spokój. W tym czasie jedna z karmicielek wycofała się z trzymania i dokarmiania u siebie na dzialce kotów , bo sąsiedzi nie dawali jej żyć. Zastraszona i z własnymi problemami gdzieś przepadła, podejrzewam że sprzedała działkę, bo nie widuję jej wcale.Ja też tam już nie działam, bo przeprowadziłam się, bywam jedynie odwiedzać rodziców lub spacerować z psem.
Druga karmicielka ( ta naprzeciwko gołębiarza) też już nie działa, bo własciciel (który się zgodził żeby tam miała koty) sprzedał działkę, altana została wyburzona i jest nowa właścicielka która już koty prawdopodobnie przegania.
Biedaki nie mają się gdzie podziać.
Pozwoliliśmy żeby zagnieździły się u nas w szopce na narzędzia i chyba tylko dzięki temu przeżywają, bo inaczej nie ma miejsca gdzie by mogły się schować - altany zamknięte, piwnice również, a jeszcze ciągle je gonią ludzie...
Nie wiem ile tych kotów jest, ale obawiam się że ich byt się już kończy i niebawem nie zostanie ani jeden.
I niestety obawiam się że nadal nie umierają z przyczyn naturalnych...
Po zimie znalazłam rozkładający się koci szkielet - po leżących strzępkach sierści wnioskuję że miał kolor biało-bury, a takiego kota nie kojarzę zbyt dobrze.
Ostatnio przywitał mnie kolejny trupek - tym razem bury kot, zesztywniałe już zwołki, za które natychmiast ochoczo zabrał się będący ze mną na działce piesek cioci, więc bez żadnych analiz musiałam to usunąć.
Ogólnie w tym momencie nasza działka wygląda jak cmentarzysko - kociny naznosiły mnóstwo martwych ponadgryzanych zwierząt do szopki, więc całą zimę się to rozkładało i dopiero na wiosnę odkryłam jak dużo tam pomieściło się gołębi i innych drobnych stworzeń...
Koty są głodne.
Skończyły się czasy kiedy w miseczkach miały po 4 rodzaje mięska posiekane w kosteczkę i 2 różne wersje karmy, codziennie świeżą wodę i mleczko.
Karmicielek nie ma, koty więc głodują i muszą na dziko polować i zadowalać się tym co znajdą.
Mój tata na szczęście od dawna dokarmia je po kryjomu nie przyznając się do tego ani w domu ani na działkach, tak żeby nikt go nie namierzył i nie było znów akcji typu trutki klatki i przetrącanie kotów metalowym prętem...
Ze starej drużyny do niedawna widziałam Łatkę, ale ostatnio przepadła, więc obawiam się że może się już nie pojawić.
Za to ciągle przychodzi czarny kot - prawdopodbnie to Batmanek, choć tego nie wiem.
I to dla niego chcę prosić o pomoc....
Krótko mówiąc JEST TRAGEDIA...
W tamtym tygodniu byliśmy na działce z psem i dzieckiem i już wychodziliśmy jak czarnuch wyleciał z krzaków.
Oczy jak 5zł i to chyba była przewaga jego całego ciała, bo reszta to szkielet i tyle.
Na pysku biało-żółto...Ropa.
Z nosa gluty, charczący, prychający , z oczu cieknie glut...
Bał się. Jak cholera. W końcu to dzikus.
Ale wystarczyło że zobaczył woreczek z jedzeniem i w niezdrowym obłędzie pognał na mnie. Prawdę mówiąc rzadko boję się kotów, ale wtedy się przestraszyłam, bo wyglądał jakby za to żarcie mial mnie zabić.
Wsypałam do miski a on w prawie leżąc z położonymi uszami przyszedł jeść. Gdybym zrobiła krok dalej sądzę że skoczyłby na mnie z pazurami, bo to żeby się najeść było mocniejsze niż pamięć o tym że przed człowiekiem trzeba uciekać.
Charczał przez nos jakby się przy jedzeniu dusił, potem wychlał łapczywie pół miseczki wody...
Boże, co za makabryczny widok!
Wyposażyłam ojca w 2 kg karmy plus siatę royalowskich próbek które dla niego zdobyłam w zologu.
Ale wiem że to nie wystarczy, ten kot jest chory, umierający.
A ja nie umiem w żaden sposób mu pomóc, nie mam warunków, a w schronisku wiem że nie przeżyje (pewnie to już było gdzieś tu pisane, ale ilekroć karmicielki oddały kota do schronu to nigdy nie wracał już na działki pomimo że wiadome było że jest dziki i nigdy nie zaadaptuje się przy człowieku).
Błagam o pomoc dla niego, chociaż jakąś podopowiedź jak działać i co robić.
Sama niestety znów nie dam rady...