dziki pisze:Czytam, i w głowie sobie rysuję scenariusz, jak ja to przyjmę.
No bo przecież Emilek ma 11, Rysiu 10 latek. To dużo.
Twoje ciężkie chwile tu opisane, nic a nic mi nie pomagają(to nie zarzut), w zrozumieniu tego wszystkiego.
Wiem. Bo kiedy jest dobrze, wcale nie chce się czytać o czyimś nieszczęściu, pragnie się wierzyć, że nas to nie spotka albo przynajmniej ta chwila będzie maksymalnie odległa w czasie. Dla tych, którzy jeszcze nie przeżyli śmierci ukochanego zwierzaka, to, co tu opisuję, może zdawać się horrorem (i tak właściwie jest...). Nie ma dobrego sposobu na przygotowanie się na tę chwilę, tu żadne opisy i doświadczenia innych nie pomogą. Każdy musi sam zmierzyć się ze swoim bólem, z żałobą. I dopiero wtedy czyjeś przeżycia mogą się stać pocieszeniem. Zbieżność ludzkich doświadczeń zbliża i pomaga w przejściu przez traumę.
Póki co - nie myśl o tym, co nieuniknione. Twoje koty z powodzeniem mogą dożyć 20 lat, czego Wam życzę. Nie ma sensu zadręczać się na zapas. Życie jest tak krótkie i tak pełne niezawinionych przez nas nieszczęść, że warto celebrować
tu i teraz. Są takie rzeczy, na które nie mamy żadnego wpływu. Ale nie wolno psuć radości z dnia dzisiejszego zamartwianiem się, co może zdarzyć się jutro.
Trzymaj sie jakoś, wszyscy tu myślą o was.
Dziękuję.
Sprzed lat, gdy byłam z Ramzesem w lecznicy na Białobrzeskiej (miał wtedy jakieś dziwaczne problemy z układem moczowym, które koniec końców okazały się w pełni wyleczalne, ale wyglądało to groźnie) do dziś pamiętam pewien epizod. Siedziałam w poczekalni, kolejka była długa. Pośrodku hallu stała dziewczyna z kotem w ramionach, zawiniętym w kocyk. Stała i płakała. Tuliła go do siebie, całowała. Wiedziałam, po co przyjechała... Serce mi się ściskało. Miałam przemożną ochotę podejść do niej, szepnąć jakieś słowa pocieszenia, objąć. Ale wydawało mi się, że nie powinnam, że to niestosowne, że głupio się zachowam. Potem weszła do gabinetu i wyszła już bez kota, cała zapłakana. Wciąż to pamiętam, choć było to 8 lat temu. I do dziś żałuję, że do niej nie podeszłam...