Witam ponownie!
Chciałam Wam opisać historię pewnej małej kotki a właściwie na jej przykładzie opowiedzieć jak trudne bywa diagnozowanie niektórych chorób. Przeczytajcie (choć długie!)- może kiedyś Wam się przydać gdy już nie będziecie wiedzieć co kotu może być.
Na początku sierpnia zawitałam pierwszy raz na tym forum i prosiłam o dom dla chorej ślicznotki przypominającej norweżkę. (Link: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=64035&highlight=).Oczywiście kotkę przygarnęłam sama (no bo kto mógłby oddać takie kochane maleństwo?).
Nazwałam ją Thalia. Była bardzo chora, ze zdiagnozowaną wadą serca i raczej nieciekawymi prognozami.
Do tego rozpoznania od początku byłam nastawiona sceptycznie (szmery serca, które raz się pojawiały a raz ich nie było - mało prawdopodobne). Poza tym dowiedziałam się, że niestety operacji serca u nas w Polsce nie robią - tym bardziej nastawiona byłam na szukanie innej przyczyny. Kocina czasami czuła się dobrze (jak na nią), tzn potrafiła się pobawić tak z pół godziny, jednak większość czasu spędzała w pozycji horyzontalnej. Biedactwo 50% swego czasu spędzała u weterynarzy - kroplówki, badania, nakłuwania brzucha aby odbarczyć ogromne wodobrzusze, usg... słowem wszystko co można zrobić. Nawet umówiona była na konsultację z Dr. Niziołkiem, specjalizujacym się w kardiologii ... ale do tego nie doszło. Tak naprawdę żaden z weterynarzy nie powiedzić co jej jest. Dlaczego kicia jest słaba, chudziutka (same kosteczki obciągnięte skórą), skąd u niej dusznośc. W kolejnych badaniach wyszło, że malutka ma potężną anemię - tylko 1,2 mln erytrocytów! Razem z Panią weterynarz podjęłyśmy decyzję o transfuzji, miała być już następnego dnia. Jednak Thalia tej konkretnej transfuzji nie doczekała. Wieczorem poczuła się bardzo źle, miała problemy z oddychaniem, zażółcenie powłok i śluzówek było bardzo nasilone. Obdzwoniłam wszystkich weterynarzy w Krakowie - nigdzie nie było krwi dla kota a sprowadzenie z banku ze śląska lub Warszawy mogło trwać nawet dobę. Na szczęście dorwałam jeszcze w internecie numer telefonu do kliniki weterynaryjnej pod Krakowem (internet - cudna sprawa!). Zadzwoniłam bo z opisu wynikało, że placówka na wysokim poziomie. I rzeczywiście - krew a właściwie koci dawca jest! Od razu zapakowałam małą do koszyka a mama w tym czasie zdążyła się przedrzeć przez korki (mama stomatolog przesunęła pacjentów na inny dzień i wcześniej wyszła z pracy - niektórzy stuknęli by sie w głowę, że tyle poświęcenia dla zwierzaka ale Wy chyba rozumiecie...). Thalia ledwo przetrwała podróż - miała okresy bardzo poważnych zaburzeń oddychania. W każdym razie - już na miejscu - pobrano krew do badania (erytrocyty - 600 tysięcy!!!!! -nie do wiary, ze przeżyła), oglądnięto ją w mikroskopie (hemobartonella widoczna na krwinkach czerwonych - paskudny pasożyt krwi, niszczący erytrocyty- stąd żółtaczka), bilirubina pod sufit, to samo AlAT i AspAT (ponad 10 razy podniesione), przetoczono krew (od kota Pedro ), zrobiono USG i RTG (wątroba zajmująca prawie całą jamę brzuszną). Summa summarum - cud, że Thalia dotrwała! Po toczeniu krwi - kocina odżyła - ofukała panią weterynarz i chciała dać drapaka ze stołu. Niesamowite, zważywszy, że godzinę wcześniej ledwo oddychała i nie ruszała sie.
Potem było leczenie przez 3 tygodnie Doxycyclina i steryd. I wiecie co? Thalia z 800g przytyła do 1200g przez miesiąc! Wcale nie widać było żadnej choroby u niej - rozrabiała za 100 kociąt! Kontrola morfologii - pr. wątrobowe nadal podniesione ale erytrocyty 7 mln.
Po 2 tyg od skończenia leczenia - nawrót (kot słaby, osowiały, cały dzień śpi, brak apetytu, duszność, zblednięcie bądź zażółcenie powłok/śluzówek, anemia i ewentualnie szmery słyszalne nad sercem-mogą się pojawiać przy znacznej anemii ). Tym razem wiedziałam co jest grane i od razu włączyłam leki w odpowiednich dawkach. Thalia jeszcze przez tydzień ma mieć leczenie. Ma niesamowitą energię, wszędzie jej pełno, waży 1800g (wiek ok 4,5 m-ca) i jest strasznym żarłokiem. Martwię się czy znów nie będzie nawrotu - niestety do końca życia będzie nosicielem.
Teraz zaczniemy walke z grzybem - wiadomo antybiotyk i steryd - nic lepszego dla rozwoju grzyba (którym Thalia się uczciwie podzieliła z domownikami).
Tak więc batalię wygrałyśmy choć wojna toczy sie nadal!
A na koniec, może z własnych doświadczeń możecie mi odpowiedzieć, czy bywają koty, które nie daja sie do końca oswoić? Moje kociatko jest okrutnie płochliwe! Nie wiem czy to na skutek traumatycznych doznań u weterynarzy (ciągłe kłucia, kroplówki, itp) czy po prostu ma taki charakter. Ciekawe jest, że przychodzi sama do mnie na głaskanie (bo pieszczoch z niej jest straszny), na zabawę (moja ręka to jej worek treningowy) ale ja do niej podejść raczej nie mogę bo ucieka (w przypadku moich rodziców w ogóle nie ma mowy na zbliżenie sie na 5 metrów).
POzdrawiam,
Gośka
P.S. nie mam pojęcia jak się tu wkleja zdjęcia...
[/url]