Wczoraj po 22 w Multivecie pożegnaliśmy Dantego.
Od kilka dniu nie czuł się najlepiej, było widać początki "nawrotów". Cierpiał na bezsenność, bardzo bolała go głowa pomimo leków...
Od wczoraj rano dostawał ataków szału, zapętlał się, miał omamy, robił pod siebie, był agresywny dla wszystkich zwierząt i ludzi. Naszą decyzją było skrócenie mu cierpienia, tym bardziej, że lekarze nie widzieli już możliwości leczenia. Nie było badania (nie licząc rezonansu), którego nie wykonaliśmy, leki były podawane 5 razy dziennie regularnie od miesiąca, a krew ze względu na ich szkodliwość pobierana raz w tygodniu.
Dante przeżył chorując rok. Dokładnie bez kilku dni. Pewnie mógłby przeżyć i dłużej, gdybyśmy raz w miesiącu na tydzień zostawiali go w szpitalu w celach wprowadzenia go w śpiączkę i uspokojenia lekami. Po każdej takie wizycie dochodził do siebie w domu tydzień. Mieliśmy względnie 2-3 tygodnie spokoju ( rekord to 1, 5 miesiąca) i niestety choroba, czymkolwiek nie była spowodowana, wracała.
Pani doktor usypiają go wczoraj nie wstydziła się płakać, ja w tamtej chwili nie mogłam. Wiedziałam, że to lepiej dla niego, a mimo tego czułam się jak morderca. Jakbym go zostawiała, jakbym coś pominęła. Dante, kiedy już udało się wprowadzić w stan snu, odszedł bardzo szybko. W taki sposób jakie jego zachowanie było przed chorobą. Po cichu. Nie zwracając na siebie uwagi.
Dante był kotem wyjątkowym. Wiem, że każdy tak mówi o swoim zwierzaku, ale on taki był. Zawierał przyjaźnie z innymi zwierzakami bardzo szybko, psy, koty, małe kocięta, króliki, ptaki, nawet ocieranie się o akwarium z rybkami.Nikomu nigdy nie zrobił krzywdy. Kiedy się do nas przyzwyczaił był najodważniejszym kotem pod słońcem. Zawsze ciekawy, zawsze pierwszy, zawsze cierpliwy mimo cierpienia.
Ulubieniec znajomych i rodziny nie przepadającej za kotami wtedy w ogóle. Nienachalny. Cierpliwie wyczekujący na rękę, na dotyk, na uwagę.
Wczoraj jak wróciliśmy bez niego Rademenes (mimo, że Dantego zdarzało się juz zostawiać wcześniej w klinice na długo) zaczął histeryzować. Płakał, wąchał kontener, nasze ręce, chodził i wszędzie go szukał. Syczał na obie kotki, które nie wiedziały co się dzieje i przyszły popatrzeć. Wyglądał za okno, próbował wyjść na korytarz. Cały czas wąchał torbę. Dziś na szczęście już jest lepiej, ale za to za mną chodzi noga w nogę jak pies.
Dziś rano się obudziłam o 6 . Bo trzeba dać Dantemu leki. Każde nasze wyjście do kina, wyjazd, wyjście do pracy, piwo ze znajomymi było podporządkowane rytmowi jego leków. 6, 8, 16, 18, 24. Teraz nie było po co wstawać.
Tęsknię za nim strasznie
Atce dziękuję bardzo za możliwość życia z nim, za zaufanie i za każdą radę, za to że mógł z nami być.