„Drugi kot w domu?” zapytał mój niemąż kiedy pokazałam mu czarno-białe nieszczęście.
„No”
„Ale jak to? Jak on się z Taurusem zgodzi? Jak podzielą się zabawkami? Jak, jak, jak…?”
Od tego momentu nasze życie stało się monochromatyczne. Z wyboru i przypadku.
Nie będę ukrywać, że w 99% nasz dom zamieszkują osobniki o dwukolorowym umaszczeniu. Tylko jeden z nich jest wybrany w pełni świadomie. Reszta to czysty przypadek, a może przeznaczenie? W każdym razie w naszym kocim życiu panuje od zawsze jedna niepisana zasada. I nie ma tu mowy o dyskryminacji.
Od tych kilku lat, wszystko jest proste – proste, znaczy albo czarne, albo białe. No może z małymi odchyleniami od normy. Jednak naprawdę niewielkimi.
Mamy na stałe 6 własnych kotów, choć docelowo miały być trzy. Cóż życie pisze swoje scenariusze. 3+3 widocznie nam było pisane. Każdy z naszych kotów posiada imię i nazwisko przez życie pisane i pseudonimy No i każdy z naszych kotów jest monochromem;)
Tak po prostu się dzieje, że w większości przypadków trafiają do nas krówki. Jedyna krówką wybraną z pełna świadomością jest Denis, ale to po kolei.
Taurus Tylka
Nasza wspólna kocia pasja zaczęła się od takiego jednego łaciatego pana:) Wspólna, bo w moim życiu zawsze były koty. Łaciaty wariat pojawił się w naszej starej góralskiej chałupie zupełnie niespodziewanie 6 lipca 2003 roku i zupełnie sprzecznie z naturą urodził się w naszej pościeli. Trzeba przyznać, ze jego mama, typowa góralska kotka była kotką niezwykle mądra i doskonale wiedziała, co robi zakradając się do naszej chaty, w innym przypadku przyszłość dwójki jej potomstwa byłaby niewiadoma, a tak proszę, narodziny wśród pościeli i dwoje dwunożnych opiekunów czujących się odpowiedzialnych za los całej trójki;) Tak, więc górska kotka o imieniu Tara postanowiła nam zaufać i zaszczyciła nas uczestniczeniem w wychowaniu kocich dzieci, przedłużając nam tym samym urlop do granic możliwości;)
Wiedziała małpa, co robi, bo tak oto przyjechał z nami łaciaty. Łaciaty też cwany, doskonale wiedział, co robić byśmy go wzięli. Od początku grał tego słabszego, tego, co to rady sobie nie daje, tego, co spada z kanapy, tego, co jak z tej kanapy spadnie to wleźć nie da rady, tego, co to się potrafi zgubić pięć razu w ciągu godziny pod łóżkiem i nie umie znaleźć wyjścia, no i w końcu tego, co tak słodko śpi pomiędzy naszymi poduszkami, grzecznie, jak niemowlę:)
Nie było rady - łaciaty nie mógł zostać przygóralskim myszołapem - nie dałaby rady sierotka - ruszył w podróż do Łodzi.
Tak, więc zamieszkał z nami, w naszym wspólnym mieszkaniu pierwszy z pierwszych, jak się później okazało- zawadiaka, zadymiarz, awanturnik. Chucherko, ważące zaledwie 3,5 kilo, nadrabia ogromnym przywódczym potencjałem. Dowodzi wszystkim, ustawia wszystkich, ale i też matkuje nowo przybyłym. Słowem – szef naszej domowej gromady. Szef samozwańczy:)
Denis
Jedyny łaciaty w domu w pełni świadomie adoptowany jako łaciaty. Wypatrzony w czeluściach Internetu podczas nudnych zajęć z programowania. Jeden rzut oka na łaciatą mordę wystarczył by się zakochać. 14 czerwca 2004 zagościł u nas po raz pierwszy. Denis miał być kobietą jednak okazał sie chłopcem i Bogu dzięki bo wyrósł na ogromnego kocura (7,5 kg) i gdyby się okazało jednak że to baba, to była by konkretnych gabarytów. Właściwie zawitał w Łodzi 13 czerwca, ale ze względu na porę nie pojechał do domu, nocował u Zosi i Ziemowita. Na drugi dzień dopiero trafił do nas, jako kupa nieszczęścia wywołał w nas ogrom łez ale i miłość od pierwszego wejrzenia. Denis był strasznie chory począwszy od grzybicy niebotycznych rozmiarów, świerzba w ilościach zastraszających i w końcu białaczki. Dzięki sile walki swojej własnej, naszej i formowej chłopak wyzdrowiał. Wprowadził nas w świat świerzbów, grzybów, wzbogacił o baterię leków. Dzięki niemu dorobiliśmy się kociej szuflady przeznaczonej na przechowywanie medykamentów i nowych znajomych.
Nie raz doprowadzał mnie do łez swoją siłą walki, łykając essentiale bez pomagania i czekając na porcję interferonu.
Jest kotem, który mruczy najgłośniej, zawsze śpi na mojej głowie i nigdy nie kładzie się wcześniej ode mnie, zawsze czeka by mi wymruczeć kołysankę.
W naszym domu zajmuje pozycję maminego synka, przez co niestety czasami obrywa od innych. Jest największym kotem i chyba najukochańszym.
cdn.